Ogłoszenie parafialne:
Począwszy od dziś postanowiłam wziąć się za swoją systematyczność, zedrzeć ją z podłogi, poskładać do kupy i zmusić do działania. Ciekawe czy wyjdzie.
Wracając do tematu, od dziś obiecuję, że nowe rozdziały będą się pojawiać co sobotę. Chyba, że będą ferie, wakacje, święta czy coś innego. Wtedy nie wiem jak z tym będzie.
Koniec ogłoszenia.
M.
poniedziałek, 30 grudnia 2013
niedziela, 15 grudnia 2013
Rozdział VII.
Skradzione dusze
Facilis Descersus Averno;
Noctes atque dies patet atri ianua Ditis;
Sed revocare gradum superasque evader ad auras;
Hoc opus, hic labor est.
- Wergiliusz, ,,Eneida''
Kolejne zniecierpliwione chrząknięcie zmusiło mnie żebym, chcąc nie chcąc, uniosła wzrok znad książki. Riv stał nade mną z wyniosłą miną jakby pewien, że moja uwaga powinna być skierowana nieodłącznie ku niemu. Kiedy już upewnił się, że go słucham, choć nie słuchałam, oświadczył:
- Lidia wróciła wcześniej.
- Czekaj, co? - musiało minąć kilka sekund zanim odzyskałam kontakt ze światem.
Westchnął.
- Mówiłem, że Lidia wróciła nieco wcześniej nie informując nas o tym. Stwierdziła, że to miała być niespodzianka, ale ja wiem, że chciała po prostu sprawdzić czy Rezydencja nadal stoi. I stoi! Uwierzysz? - krzyknął z udawanym entuzjazmem. Wiedziałam, że maskuje irytację wyszukanymi tekstami, ale mimo to nic nie powiedziałam.
- Gdzie ona jest? - zapytałam zamiast tego.
- W swojej, hm, komnacie. Rozpakowuje się.
Skinęłam głową. Lidia wróciła, ale na pewno nie po to żeby zrobić nam niespodziankę czy skontrolować czy nie robimy aby czegoś niewłaściwego. Zabawne, że ja i Riv wróciliśmy raptem 6 godzin temu. Gdyby widziała nas w tamtym czasie... nie mam pojęcia jak by zareagowała. Teraz oboje byliśmy umyci i ubrani w świeże ciuchy, a motor Riv'a był bezpiecznie schowany w szopie pod brezentową płachtą.
Wsunęłam zakładkę pomiędzy strony książki, odłożyłam ją i wstałam przeciągając się. Riv patrzył na mnie wyczekująco.
- No, to co robimy? - nie wytrzymał w końcu i zapytał.
- Co, co robimy? Ty zostajesz tutaj, a ja idę ją przywitać.
- Przywitać - przez chwilę smakował to słowo - Czy to będzie jakieś babskie obcałowywanie się w policzki i świergotanie na temat chłopów?
- Obcałowywanie się, może, ale co do chłopców - spojrzałam na niego przeciągle - nie ma o kim rozmawiać.
I odeszłam zadowolona z faktu, że wprawiłam go w osłupienie, po raz trzeci tego dnia.
Komnata Lidii znajdowała się na czwartym piętrze na końcu korytarza. Idąc oglądałam wykwintne zdobienia na ścianach przedstawiające wygnanie Adama i Ewy z Raju. Wschodnia część Rezydencji, czyli ta, w której się teraz znajdowałam, była upstrzona pięknymi obrazami, rzeźbami, gobelinami i tkanymi dywanami przedstawiającymi sceny z Biblii, mitologi greckiej i rzymskiej. Tuż nad dębowymi drzwiami do komnaty ku której zmierzałam namalowany był wizerunek Minotaura, okrutnego pół człowieka, pół byka żyjącego na wyspie króla Minosa - Krecie. Czasem zastanawiałam się czy takie postaci jak on rzeczywiście istnieją, bo przecież skoro ja mogłam być jednocześnie demonem i aniołem to dlaczego on również nie miałby istnieć?
Zapukałam do drzwi starając się ignorować spojrzenie jego czerwonych ślepi. Otworzyła mi rozczochrana kobieta i dopiero po chwili rozpoznałam w niej Lidię Blare. Ta uśmiechnęła się szeroko, złapała mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Stałam jak sparaliżowana i prawie błagałam o odrobinę powietrza. W końcu mnie puściła i zapytała wesoło, tak, jakby przed chwilą wcale nie zgniatała mi kości:
- Co u Ciebie, Maro?
- Dobrze, dziękuję. Jak minęła podróż?
- Ach! - wyrzuciła ręce w górę - Było tak nudno. Nie mogłam się doczekać aż wrócę do mojej dziewczynki.
Starałam się nie skrzywić. Odwróciła się na pięcie i pognała do walizki leżącej na łóżku, ja tymczasem rozglądałam się po pomieszczeniu.
Miał on kształt kwadratu i ściany koloru przygaszonej zieleni z odrobiną turkusu. Po prawej znajdowały się potężne okna ciągnące się od podłogi aż po sufit, zwężając się przy końcu, natomiast całą przestrzeń naprzeciwko drzwi zajmowało potężne łóżko z baldachimem. Oprócz tego w pokoju znajdowała się duża stalowa szafa zamykana na kłódkę, która kompletnie nie pasowała do wystroju, parawan za którym się przebierano oraz toaletka z mnóstwem perfum, cieni i szminek.
Podeszłam do łóżka ostrożnie stąpając bosymi stopami po wypolerowanym parkiecie. Lidia z okrzykiem radości wydobyła coś z czeluści walizki, która, cóż, byłaby w stanie pomieścić co najmniej dwie osoby i motor Riv'a w bocznej kieszeni. Tym, co wyciągnęła kobieta była ciemnoszara tkanina wyglądająca na cienką jak papier.
- Nie patrz tak. Będziesz wyglądać cudownie - wyjęła do tego jeszcze parę srebrnych szpilek wysadzanych, opalizującymi w mdłym świetle okien, ćwiekami.
- O nie, nie założę tego. Mam do siebie szacunek - ona jakby nie zważała na moje słowa, uśmiechnęła się groźnie.
- Ależ skarbie, zaufaj mi.
W tym momencie jedyne co chciałam zrobić odwrócić się i uciec jak najdalej od niej. Znałam Lidię od dnia przebudzenia, ale jakoś nigdy nie przejawiała chęci bawienia się w przebieranki. Złapała mnie mocno za ramię i pociągnęła w stronę parawanu, wrzuciła za niego tak gwałtownie, że aż się zachwiałam, podała mi cienki materiał i buty po czym odeszła. Jasno dała mi do zrozumienia, co mam zrobić.
Z westchnieniem rozpaczy ściągnęłam wygodne dżinsy i T-shirt zostając w samej bieliźnie po czym sięgnęłam po coś co okazało się sukienką. Nie wiedziałam nawet z której strony jest miejsce na głowę, a z której na nogi, ale jakoś się z tym uporałam. Sukienka była do połowy uda, mocno zwężana w talii, a rozszerzana poniżej i kończąca się tuż nad biustem. Tuż nad dekoltem znajdował się czarny koronkowy haft. Trudniejsza sprawa była za to z butami jako iż nigdy nie chodziłam nawet na obcasach nie wspominając o jedenastu centymetrowych szpilkach.
Chwiejąc się i potykając wyszłam zza parawanu wprost w obręb krytycznego spojrzenia Lidii. Mlasnęła językiem i podeszła do mnie. Klepnęła mnie w plecy tak, abym trzymała się prosto i posadziła przy toaletce. Rozczesała mi włosy i upięła w koronę na czubku głowy pozostawiając kilka delikatnie opadających pasemek które skręciła w palcach, wszystko utrwaliła lakierem i powpinała mi tu i ówdzie malutkie diamentowe spinki. Potem poczułam puszek na twarzy, i dotyk na powiekach, coś zimnego spłynęło po mojej szyi i jak stwierdziła Lidia "byłam gotowa".
W lustrze odbijała się obca osoba. Dziewczyna miała szczupłą bladą twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i podbródku, oczy duże, głębokie i tajemnicze podkreślone dodatkowo odpowiednim zestawieniem brązów, szarości i czerni, otoczone były wachlarzem ciemnych rzęs. Usta miała wydatne, bladoróżowe z figlarnie uniesionymi kącikami. Szyję długą i smukłą, ramiona szczupłe, talię wąską i wdzięczną. To nie byłam ja. Wyglądałam ładnie, to prawda, ale byłam też sztuczna i pusta. Lidia westchnęła, zobaczyłam ją w lustrze. Stała za mną już przebrana, nawet nie wiem kiedy zdążyła to zrobić. Tyle, że ona miała na sobie dżinsy, ciemną koszulę i płaszcz. Włosy właśnie upinała w kucyk, kiedy skończyła powiedziała:
- Wyglądasz cudownie skarbie, a teraz wkładaj to - na kolana rzuciła mi czarno-szary płaszcz z rodzaju tych klasycznych, dumnych płaszczy dla wyniosłych kobiet - i idziemy. Z ociąganiem narzuciłam go sobie na ramiona, sięgał mi aż do kostek, po czym zostałam, niezbyt delikatnie, popchnięta w stronę drzwi.
Schodzenie po schodach było męczarnią, na którą bynajmniej nie byłam przygotowana, nawet teoretycznie. Nie wiedziałam jak stawiać stopę ani, w którym momencie uginać kolano, w końcu Lidia łaskawie pokazała mi jak mam chodzić i szło mi coraz lepiej. Starałam się przełykać napływające mi do gardła fale upokorzenia.
Kiedy weszłyśmy do holu omal nie krzyknęłam sfrustrowana na widok ciemnej szopy włosów wystającej z fotela. Podeszłyśmy bliżej i wtedy zobaczyłam, że Riv śpi. Co za ulga. Ale w tym momencie oczywiście musiał zadzwonić telefon znajdujący się przy drzwiach frontowych Rezydencji. Lidia podeszła i odebrała, a po chwili wdała się w cichą rozmowę, która zanosiła się na dłuższą.
Tak, jak sądziłam, telefon obudził wampira, który wstał, przeciągnął się i rozejrzał. Obserwowałam go kątem oka, ale twarz miałam skrytą w cieniu. Po wyrazie jego twarzy wnioskowałam, że mnie nie rozpoznaje. I dobrze. Wszystko byłoby dobrze gdyby Lidia nie oznajmiła podniesionym głosem:
- Maro, masz pozdrowienia od Zheidy i Dawida.
- Hm, dziękuję - odparłam po chwili. Czułam się przegrana. Dlaczego, och, dlaczego teraz!?
Riv zwrócił ku mnie okrągłe ze zdumienia oczy i zapytał:
- Mara?
- Tak - bąknęłam. Nie byłam chętna do rozmowy, ale on i tak do mnie podszedł. Zatrzymał się w odległości trzech kroków i przyjrzał mi się taksująco. W duchu beształam się za nie zapięcie płaszcza. Czułam się naga kiedy na mnie patrzył. Przejechał spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem, a jego oczy pociemniały. Wyglądał jakby nie wiedział co powiedzieć, po raz pierwszy od naszego spotkania. O matko, było aż tak źle?
Już otwierał usta by coś powiedzieć, kiedy Lidia odłożyła słuchawkę aparatu, wygładziła materiał płaszcza i przywołała mnie gestem ręki. W tym momencie cieszyłam się z jej obecności. Nie oglądając się za siebie wyszłam prosto w deszcz, naciągnęłam kaptur.
Lidia poprowadziła mnie krętą ścieżką przez ogrody. Czułam najróżniejsze zapachy roślin i kwiatów, widziałam tyle wspaniałych barw i odcieni, ale jedyne co czułam to wbijający się w moje plecy wzrok osoby stojącej w oknie, i czułam go tak długo aż nie pochłonęła mnie lekka jak puch, delikatna mgła.
Przy krańcu ogrodu czekał na nas czarny SUV z przyciemnianymi szybami, z wahaniem otworzyłam drzwi i już zaczynałam wsiadać, lecz nim to zrobiłam moje spojrzenie zawisło nad dachem samochodu i napotkało ciemny zarys sylwetki opartej o pobliskie drzewo. Sylwetka zaraz jednak zniknęła, a ja zostałam pociągnięta na fotel. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Ruszyliśmy.
Jazda trwała mniej więcej pół godziny, a ja zaniepokojona co chwilę zerkałam w stronę Lidii, która, dla odmiany, wierciła się z ekscytacji. Samochód nareszcie się zatrzymał, ledwie wysiadłyśmy, a on już odjeżdżał z piskiem opon.
Nadal lało, a ja nie widziałam zbyt wiele spod kaptura, dlatego też Lidia wzięła mnie pod ramię i poprowadziła wąską, śmierdzącą zgnilizną uliczką do obdrapanych, obskurnych drzwi z jakimś graffiti.
Rozpoznałam wejście do klubu "Zza Zasłoną" jeszcze zanim drzwi uchyliły się odrobinę i zaskrzeczał głos Lena:
- Kto?
- Demony - odpowiedziała wyniośle Lidia.
- Ile?
- Dwoje.
Drzwi otworzyły się, a gdy Len mnie zauważył przeszedł mnie dreszcz. Był zdziwiony, to na pewno. Z resztą jak nie mógłby być. Kiedy byłam tutaj ostatnio przedstawiono mnie jako wampira, teraz jako demona. Sama nie mogłam się do tego przyzwyczaić, a co dopiero ktoś inny. Mimo to nic nie powiedział, tylko przepuścił nas w drzwiach. Posłałam mu przepraszający uśmiech mając nadzieję, że wyczyta z niego aby milczał. Skinął głową.
Droga do oficjalnego wejścia zajęła nam mniej niż pięć minut. Z westchnieniem ulgi Lidia rozchyliła kotarę i weszła na parkiet. Spłoszona podążyłam za nią ściskając w ręku mokry płaszcz. Podeszłyśmy do baru przy którym stała ta sama dziewczyna z łuskami na ramionach, jednak tym razem bez towarzyszącego jej chłopaka.
- Co podać? - zapytała od niechcenia.
- Dwie spłoszone łanie, jeśli łaska - odezwała się Lidia. Och, więc ona również już tu bywała.
Odebrałyśmy napoje i przeszłyśmy przez parkiet w stronę schodów, potem na górę. Lidia witała ludzi krótkim skinieniem głowy, ale nie podchodziła. Skierowałyśmy się do kanapy pod ścianą. Miejsce było dość ustronne aby rozmawiać o delikatnych sprawach pokojowych, ale jednocześnie na tyle widoczne, aby każdy mógł tu podejść, gdyby chciał. Lidia usadowiła się wygodnie pociągnęła łyk drinka, spojrzała na mnie i zaczęła.
- Czy wiesz, po co tu jesteśmy?
Pokręciłam głową.
- Przyjechałyśmy tu dlatego, że ja i Zheida zgodnie uznałyśmy, że jesteś już gotowa do jedzenia.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
- Nie masz na myśli...
- Ależ tak - uśmiechnęła się niebezpiecznie - chcemy abyś spożyła pierwszą ludzką duszę.
Straciłam oddech. Nie, one nie mogły tego ode mnie wymagać. Nie mogły! Ale mimo to wymagały. I co teraz? Starałam się zachować spokój.
- Przecież tu nie ma ludzi - stwierdziłam chłodno.
- Nie, nie ma. To prawda - splotła dłonie na kolanach, ale są tuż obok. Zastukała w ścianę.
Mój żołądek zwinął się w ciasny supeł strachu gdy ściana rozsunęła się, rozejrzałam się, ale nikt z gości nie zareagował. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą. Świetnie.
Niechętnie podniosłam się, wzięłam szklankę i ruszyłam za Lidią. Wiedziałam, że opór nie ma sensu. Potem coś wymyślę. Chyba.
Pomieszczenie do którego weszłyśmy było niczym innym jak piwnica teatru w którym dziś odbywała się jakaś impreza. Może bal maturalny z przedstawieniem przed. W końcu była tu też sala balowa, a kiedy na początku przechodziliśmy koło sceny widziałam dekoracje.
Lidia poprowadziła mnie po stromych stopniach, otworzyła jakieś drzwi i wypchnęła mnie przez nie, a sama w nich stanęła. Okazały się być to drzwi składziku. Odwróciłam się do niej zdezorientowana. Mruknęła coś co brzmiało jak ,,nie wracaj głodna". Aż za dobrze wiedziałam co miała na myśli.
Zatrzasnęła drzwi. Nie próbowałam się do nich dobijać wiedząc, że to zwróciłoby uwagę wszystkich obecnych.
Wsunęłam zakładkę pomiędzy strony książki, odłożyłam ją i wstałam przeciągając się. Riv patrzył na mnie wyczekująco.
- No, to co robimy? - nie wytrzymał w końcu i zapytał.
- Co, co robimy? Ty zostajesz tutaj, a ja idę ją przywitać.
- Przywitać - przez chwilę smakował to słowo - Czy to będzie jakieś babskie obcałowywanie się w policzki i świergotanie na temat chłopów?
- Obcałowywanie się, może, ale co do chłopców - spojrzałam na niego przeciągle - nie ma o kim rozmawiać.
I odeszłam zadowolona z faktu, że wprawiłam go w osłupienie, po raz trzeci tego dnia.
Komnata Lidii znajdowała się na czwartym piętrze na końcu korytarza. Idąc oglądałam wykwintne zdobienia na ścianach przedstawiające wygnanie Adama i Ewy z Raju. Wschodnia część Rezydencji, czyli ta, w której się teraz znajdowałam, była upstrzona pięknymi obrazami, rzeźbami, gobelinami i tkanymi dywanami przedstawiającymi sceny z Biblii, mitologi greckiej i rzymskiej. Tuż nad dębowymi drzwiami do komnaty ku której zmierzałam namalowany był wizerunek Minotaura, okrutnego pół człowieka, pół byka żyjącego na wyspie króla Minosa - Krecie. Czasem zastanawiałam się czy takie postaci jak on rzeczywiście istnieją, bo przecież skoro ja mogłam być jednocześnie demonem i aniołem to dlaczego on również nie miałby istnieć?
Zapukałam do drzwi starając się ignorować spojrzenie jego czerwonych ślepi. Otworzyła mi rozczochrana kobieta i dopiero po chwili rozpoznałam w niej Lidię Blare. Ta uśmiechnęła się szeroko, złapała mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Stałam jak sparaliżowana i prawie błagałam o odrobinę powietrza. W końcu mnie puściła i zapytała wesoło, tak, jakby przed chwilą wcale nie zgniatała mi kości:
- Co u Ciebie, Maro?
- Dobrze, dziękuję. Jak minęła podróż?
- Ach! - wyrzuciła ręce w górę - Było tak nudno. Nie mogłam się doczekać aż wrócę do mojej dziewczynki.
Starałam się nie skrzywić. Odwróciła się na pięcie i pognała do walizki leżącej na łóżku, ja tymczasem rozglądałam się po pomieszczeniu.
Miał on kształt kwadratu i ściany koloru przygaszonej zieleni z odrobiną turkusu. Po prawej znajdowały się potężne okna ciągnące się od podłogi aż po sufit, zwężając się przy końcu, natomiast całą przestrzeń naprzeciwko drzwi zajmowało potężne łóżko z baldachimem. Oprócz tego w pokoju znajdowała się duża stalowa szafa zamykana na kłódkę, która kompletnie nie pasowała do wystroju, parawan za którym się przebierano oraz toaletka z mnóstwem perfum, cieni i szminek.
Podeszłam do łóżka ostrożnie stąpając bosymi stopami po wypolerowanym parkiecie. Lidia z okrzykiem radości wydobyła coś z czeluści walizki, która, cóż, byłaby w stanie pomieścić co najmniej dwie osoby i motor Riv'a w bocznej kieszeni. Tym, co wyciągnęła kobieta była ciemnoszara tkanina wyglądająca na cienką jak papier.
- Nie patrz tak. Będziesz wyglądać cudownie - wyjęła do tego jeszcze parę srebrnych szpilek wysadzanych, opalizującymi w mdłym świetle okien, ćwiekami.
- O nie, nie założę tego. Mam do siebie szacunek - ona jakby nie zważała na moje słowa, uśmiechnęła się groźnie.
- Ależ skarbie, zaufaj mi.
W tym momencie jedyne co chciałam zrobić odwrócić się i uciec jak najdalej od niej. Znałam Lidię od dnia przebudzenia, ale jakoś nigdy nie przejawiała chęci bawienia się w przebieranki. Złapała mnie mocno za ramię i pociągnęła w stronę parawanu, wrzuciła za niego tak gwałtownie, że aż się zachwiałam, podała mi cienki materiał i buty po czym odeszła. Jasno dała mi do zrozumienia, co mam zrobić.
Z westchnieniem rozpaczy ściągnęłam wygodne dżinsy i T-shirt zostając w samej bieliźnie po czym sięgnęłam po coś co okazało się sukienką. Nie wiedziałam nawet z której strony jest miejsce na głowę, a z której na nogi, ale jakoś się z tym uporałam. Sukienka była do połowy uda, mocno zwężana w talii, a rozszerzana poniżej i kończąca się tuż nad biustem. Tuż nad dekoltem znajdował się czarny koronkowy haft. Trudniejsza sprawa była za to z butami jako iż nigdy nie chodziłam nawet na obcasach nie wspominając o jedenastu centymetrowych szpilkach.
Chwiejąc się i potykając wyszłam zza parawanu wprost w obręb krytycznego spojrzenia Lidii. Mlasnęła językiem i podeszła do mnie. Klepnęła mnie w plecy tak, abym trzymała się prosto i posadziła przy toaletce. Rozczesała mi włosy i upięła w koronę na czubku głowy pozostawiając kilka delikatnie opadających pasemek które skręciła w palcach, wszystko utrwaliła lakierem i powpinała mi tu i ówdzie malutkie diamentowe spinki. Potem poczułam puszek na twarzy, i dotyk na powiekach, coś zimnego spłynęło po mojej szyi i jak stwierdziła Lidia "byłam gotowa".
W lustrze odbijała się obca osoba. Dziewczyna miała szczupłą bladą twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i podbródku, oczy duże, głębokie i tajemnicze podkreślone dodatkowo odpowiednim zestawieniem brązów, szarości i czerni, otoczone były wachlarzem ciemnych rzęs. Usta miała wydatne, bladoróżowe z figlarnie uniesionymi kącikami. Szyję długą i smukłą, ramiona szczupłe, talię wąską i wdzięczną. To nie byłam ja. Wyglądałam ładnie, to prawda, ale byłam też sztuczna i pusta. Lidia westchnęła, zobaczyłam ją w lustrze. Stała za mną już przebrana, nawet nie wiem kiedy zdążyła to zrobić. Tyle, że ona miała na sobie dżinsy, ciemną koszulę i płaszcz. Włosy właśnie upinała w kucyk, kiedy skończyła powiedziała:
- Wyglądasz cudownie skarbie, a teraz wkładaj to - na kolana rzuciła mi czarno-szary płaszcz z rodzaju tych klasycznych, dumnych płaszczy dla wyniosłych kobiet - i idziemy. Z ociąganiem narzuciłam go sobie na ramiona, sięgał mi aż do kostek, po czym zostałam, niezbyt delikatnie, popchnięta w stronę drzwi.
Schodzenie po schodach było męczarnią, na którą bynajmniej nie byłam przygotowana, nawet teoretycznie. Nie wiedziałam jak stawiać stopę ani, w którym momencie uginać kolano, w końcu Lidia łaskawie pokazała mi jak mam chodzić i szło mi coraz lepiej. Starałam się przełykać napływające mi do gardła fale upokorzenia.
Kiedy weszłyśmy do holu omal nie krzyknęłam sfrustrowana na widok ciemnej szopy włosów wystającej z fotela. Podeszłyśmy bliżej i wtedy zobaczyłam, że Riv śpi. Co za ulga. Ale w tym momencie oczywiście musiał zadzwonić telefon znajdujący się przy drzwiach frontowych Rezydencji. Lidia podeszła i odebrała, a po chwili wdała się w cichą rozmowę, która zanosiła się na dłuższą.
Tak, jak sądziłam, telefon obudził wampira, który wstał, przeciągnął się i rozejrzał. Obserwowałam go kątem oka, ale twarz miałam skrytą w cieniu. Po wyrazie jego twarzy wnioskowałam, że mnie nie rozpoznaje. I dobrze. Wszystko byłoby dobrze gdyby Lidia nie oznajmiła podniesionym głosem:
- Maro, masz pozdrowienia od Zheidy i Dawida.
- Hm, dziękuję - odparłam po chwili. Czułam się przegrana. Dlaczego, och, dlaczego teraz!?
Riv zwrócił ku mnie okrągłe ze zdumienia oczy i zapytał:
- Mara?
- Tak - bąknęłam. Nie byłam chętna do rozmowy, ale on i tak do mnie podszedł. Zatrzymał się w odległości trzech kroków i przyjrzał mi się taksująco. W duchu beształam się za nie zapięcie płaszcza. Czułam się naga kiedy na mnie patrzył. Przejechał spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem, a jego oczy pociemniały. Wyglądał jakby nie wiedział co powiedzieć, po raz pierwszy od naszego spotkania. O matko, było aż tak źle?
Już otwierał usta by coś powiedzieć, kiedy Lidia odłożyła słuchawkę aparatu, wygładziła materiał płaszcza i przywołała mnie gestem ręki. W tym momencie cieszyłam się z jej obecności. Nie oglądając się za siebie wyszłam prosto w deszcz, naciągnęłam kaptur.
Lidia poprowadziła mnie krętą ścieżką przez ogrody. Czułam najróżniejsze zapachy roślin i kwiatów, widziałam tyle wspaniałych barw i odcieni, ale jedyne co czułam to wbijający się w moje plecy wzrok osoby stojącej w oknie, i czułam go tak długo aż nie pochłonęła mnie lekka jak puch, delikatna mgła.
Przy krańcu ogrodu czekał na nas czarny SUV z przyciemnianymi szybami, z wahaniem otworzyłam drzwi i już zaczynałam wsiadać, lecz nim to zrobiłam moje spojrzenie zawisło nad dachem samochodu i napotkało ciemny zarys sylwetki opartej o pobliskie drzewo. Sylwetka zaraz jednak zniknęła, a ja zostałam pociągnięta na fotel. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Ruszyliśmy.
Jazda trwała mniej więcej pół godziny, a ja zaniepokojona co chwilę zerkałam w stronę Lidii, która, dla odmiany, wierciła się z ekscytacji. Samochód nareszcie się zatrzymał, ledwie wysiadłyśmy, a on już odjeżdżał z piskiem opon.
Nadal lało, a ja nie widziałam zbyt wiele spod kaptura, dlatego też Lidia wzięła mnie pod ramię i poprowadziła wąską, śmierdzącą zgnilizną uliczką do obdrapanych, obskurnych drzwi z jakimś graffiti.
Rozpoznałam wejście do klubu "Zza Zasłoną" jeszcze zanim drzwi uchyliły się odrobinę i zaskrzeczał głos Lena:
- Kto?
- Demony - odpowiedziała wyniośle Lidia.
- Ile?
- Dwoje.
Drzwi otworzyły się, a gdy Len mnie zauważył przeszedł mnie dreszcz. Był zdziwiony, to na pewno. Z resztą jak nie mógłby być. Kiedy byłam tutaj ostatnio przedstawiono mnie jako wampira, teraz jako demona. Sama nie mogłam się do tego przyzwyczaić, a co dopiero ktoś inny. Mimo to nic nie powiedział, tylko przepuścił nas w drzwiach. Posłałam mu przepraszający uśmiech mając nadzieję, że wyczyta z niego aby milczał. Skinął głową.
Droga do oficjalnego wejścia zajęła nam mniej niż pięć minut. Z westchnieniem ulgi Lidia rozchyliła kotarę i weszła na parkiet. Spłoszona podążyłam za nią ściskając w ręku mokry płaszcz. Podeszłyśmy do baru przy którym stała ta sama dziewczyna z łuskami na ramionach, jednak tym razem bez towarzyszącego jej chłopaka.
- Co podać? - zapytała od niechcenia.
- Dwie spłoszone łanie, jeśli łaska - odezwała się Lidia. Och, więc ona również już tu bywała.
Odebrałyśmy napoje i przeszłyśmy przez parkiet w stronę schodów, potem na górę. Lidia witała ludzi krótkim skinieniem głowy, ale nie podchodziła. Skierowałyśmy się do kanapy pod ścianą. Miejsce było dość ustronne aby rozmawiać o delikatnych sprawach pokojowych, ale jednocześnie na tyle widoczne, aby każdy mógł tu podejść, gdyby chciał. Lidia usadowiła się wygodnie pociągnęła łyk drinka, spojrzała na mnie i zaczęła.
- Czy wiesz, po co tu jesteśmy?
Pokręciłam głową.
- Przyjechałyśmy tu dlatego, że ja i Zheida zgodnie uznałyśmy, że jesteś już gotowa do jedzenia.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
- Nie masz na myśli...
- Ależ tak - uśmiechnęła się niebezpiecznie - chcemy abyś spożyła pierwszą ludzką duszę.
Straciłam oddech. Nie, one nie mogły tego ode mnie wymagać. Nie mogły! Ale mimo to wymagały. I co teraz? Starałam się zachować spokój.
- Przecież tu nie ma ludzi - stwierdziłam chłodno.
- Nie, nie ma. To prawda - splotła dłonie na kolanach, ale są tuż obok. Zastukała w ścianę.
Mój żołądek zwinął się w ciasny supeł strachu gdy ściana rozsunęła się, rozejrzałam się, ale nikt z gości nie zareagował. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą. Świetnie.
Niechętnie podniosłam się, wzięłam szklankę i ruszyłam za Lidią. Wiedziałam, że opór nie ma sensu. Potem coś wymyślę. Chyba.
Pomieszczenie do którego weszłyśmy było niczym innym jak piwnica teatru w którym dziś odbywała się jakaś impreza. Może bal maturalny z przedstawieniem przed. W końcu była tu też sala balowa, a kiedy na początku przechodziliśmy koło sceny widziałam dekoracje.
Lidia poprowadziła mnie po stromych stopniach, otworzyła jakieś drzwi i wypchnęła mnie przez nie, a sama w nich stanęła. Okazały się być to drzwi składziku. Odwróciłam się do niej zdezorientowana. Mruknęła coś co brzmiało jak ,,nie wracaj głodna". Aż za dobrze wiedziałam co miała na myśli.
Zatrzasnęła drzwi. Nie próbowałam się do nich dobijać wiedząc, że to zwróciłoby uwagę wszystkich obecnych.
***
Znudzony przypatrywałem się kolejnym osobom, słuchałem kolejnych gratulacji i pozwalałem zrobić sobie zdjęcie. Doprawdy, nagroda za wybitne osiągnięcia w nauce nie była niczym niezwykłym. Połowa rzeczy uczonych w szkole nie przyda się nikomu kto już z niej wyszedł. Nawet więcej niż połowa. Ale co ja tam mogłem wiedzieć?
Jakaś dziewczyna podeszła do mnie i poprosiła o podpis w szkolnej księdze pamiątkowej. Była ładną, choć dość niską blondynką o dużych brązowych oczach, w których skrzył się entuzjazm. Nabazgrałem jej jakieś miłe słowa, podpisałem się i uśmiechnąłem znad szklanki z colą. Tak, pomimo iż był to bal maturalny i serwowano tam alkohol, nie piłem. Żaden dzieciak nie przepuściłby okazji do napicia się, ale ja po prostu nie widziałem w tym sensu. Może byłem dziwny, nie wiem.
Dziewczyna, która wcześniej prosiła mnie o podpis nadal tu stała paplając coś. Nie słuchałem jej, ale starałem się robić takie wrażenie. W odpowiednich momentach kiwałem głową lub pomrukiwałem stwarzając pozory podczas gdy rozglądałem się po zatłoczonej sali balowej.
Różowe i czarne serpentyny były praktycznie wszędzie i wyglądało to tak jakby na środku sali wybuchł samochód clowna. Okrągłe stoliki dla czterech osób upstrzone były tu i ówdzie, a ludzie przy nich siedzący zdawali się myśleć tylko o tym, by z tond wyjść. Głośna muzyka disco odbijała się od dźwiękoszczelnych ścian tworząc chore wrażenie przytłoczenia psychicznego, które chyba dopadło nie tylko mnie. Jaskraworóżowa kula dyskotekowa lśniła metalicznym blaskiem nad naszymi głowami jakby prosząc aby pod nią stanąć i zacząć tańczyć, a jej światła migały po ścianach, suficie i ciałach tańczących osób błyskając zwodniczo i sprawiając, że nie mogłem odróżnić kolorów.
Wtem srebrny błysk zwrócił moją uwagę. Przez parkiet z gracją, choć lekko spłoszona przebijała się dziewczyna, ale nie byle jaka dziewczyna. Od tej buchał zimny płomień. Nie potrafiłem wyjaśnić tego inaczej. Ona była jak zimny ogień. I patrzyła na mnie. Wyglądała tak, jakby walczyła ze sobą. W końcu ledwie dostrzegalnie skinęła na mnie i zniknęła w tłumie. Wiedziała, że za nią pójdę. I poszedłem, oczywiście. Przeklęte męskie hormony.
Zimny ogień prowadziła mnie lawirując przez tłum, co chwile znikając i pojawiając się. W którymś momencie ujrzałem jak uchyla drzwi prowadzące do górnego poziomu teatru zwanego "lożą". Był to duży balkon z widokiem na scenę z góry. Poszedłem za nią po krętych schodach, co chwila musiałem przyspieszać aby nie tracić jej z oczu. Dziewczyna co jakiś czas oglądała się za siebie. Kiedy dotarłem do drzwi otwierających się na lożę byłem już lekko zdyszany. Z roztargnieniem odgarnąłem czarne pasma z oczu i rozejrzałem się w poszukiwaniu swojej przewodniczki.
I była tam. Między mnóstwem czerwonych siedzeń ze złotymi numerami zauważyłem ciemną postać, czym prędzej pospieszyłem w jej stronę, ale im bardziej się do niej zbliżałem tym większe miałem wrażenie, że się oddala. Jak nieuchwytny ptak. Tak bardzo pragnąłem do niej dotrzeć.
Ale co zrobię kiedy to się stanie? Co powiem?
Jak na ironię losu akurat gdy zatrzymałem się by zaczerpnąć powietrza ona stanęła przede mną. Z bliska zauważyłem, że jej włosy nie są koloru platynowego blondu, były śnieżno białe. Błyszczały i skrzyły się delikatnie rozjaśniając wszystko wokół. A oczy... duże o tak niespotykanym kolorze, że zaschło mi w ustach, okolone niesamowicie długimi ciemnymi rzęsami. Nie chciałem patrzeć na resztę jej twarzy ani ciała z obawy, że upadnę tam, do jej stóp. Przyciągała w tak niebezpieczny sposób i choć wiedziałem, że nie pozwoli mi się zbliżyć to i tak tego chciałem.
Mrugnęła, a pode mną ugięły się nogi. Nagle poczułem silny ból w okolicy serca i coś bliżej nieokreślonego co odrywa się ode mnie. Padłem na kolana młócąc powietrze rękami próbując uchwycić to coś.
Dziewczyna pochyliła się nade mną, położyła dłonie na mojej piersi, a moje ciało przeszedł spazm rozkoszy. Coś we mnie jednocześnie krzyczało ze strachu. Jej usta znalazły się przy moich, przymknęła oczy z wyrazem głodu na twarzy, a ja tylko patrzyłem.
Patrzyłem, nie, czułem jak między moimi ustami, a jej promień energii. I czułem ból.
Potworny.
Przeszywający.
Traciłem część siebie.
Słyszałem głosy na granicy zmysłów. Jeden należał do dziewczyny i szeptał coś uwodzicielsko, prosząco, ale drugi. Drugi był męski i krzyczał. Z bezsilności, żebym się nie poddawał, ale ja nie mogłem już walczyć.
Ból zniknął. Świadomość uleciała.
Zimny ogień prowadziła mnie lawirując przez tłum, co chwile znikając i pojawiając się. W którymś momencie ujrzałem jak uchyla drzwi prowadzące do górnego poziomu teatru zwanego "lożą". Był to duży balkon z widokiem na scenę z góry. Poszedłem za nią po krętych schodach, co chwila musiałem przyspieszać aby nie tracić jej z oczu. Dziewczyna co jakiś czas oglądała się za siebie. Kiedy dotarłem do drzwi otwierających się na lożę byłem już lekko zdyszany. Z roztargnieniem odgarnąłem czarne pasma z oczu i rozejrzałem się w poszukiwaniu swojej przewodniczki.
I była tam. Między mnóstwem czerwonych siedzeń ze złotymi numerami zauważyłem ciemną postać, czym prędzej pospieszyłem w jej stronę, ale im bardziej się do niej zbliżałem tym większe miałem wrażenie, że się oddala. Jak nieuchwytny ptak. Tak bardzo pragnąłem do niej dotrzeć.
Ale co zrobię kiedy to się stanie? Co powiem?
Jak na ironię losu akurat gdy zatrzymałem się by zaczerpnąć powietrza ona stanęła przede mną. Z bliska zauważyłem, że jej włosy nie są koloru platynowego blondu, były śnieżno białe. Błyszczały i skrzyły się delikatnie rozjaśniając wszystko wokół. A oczy... duże o tak niespotykanym kolorze, że zaschło mi w ustach, okolone niesamowicie długimi ciemnymi rzęsami. Nie chciałem patrzeć na resztę jej twarzy ani ciała z obawy, że upadnę tam, do jej stóp. Przyciągała w tak niebezpieczny sposób i choć wiedziałem, że nie pozwoli mi się zbliżyć to i tak tego chciałem.
Mrugnęła, a pode mną ugięły się nogi. Nagle poczułem silny ból w okolicy serca i coś bliżej nieokreślonego co odrywa się ode mnie. Padłem na kolana młócąc powietrze rękami próbując uchwycić to coś.
Dziewczyna pochyliła się nade mną, położyła dłonie na mojej piersi, a moje ciało przeszedł spazm rozkoszy. Coś we mnie jednocześnie krzyczało ze strachu. Jej usta znalazły się przy moich, przymknęła oczy z wyrazem głodu na twarzy, a ja tylko patrzyłem.
Patrzyłem, nie, czułem jak między moimi ustami, a jej promień energii. I czułem ból.
Potworny.
Przeszywający.
Traciłem część siebie.
Słyszałem głosy na granicy zmysłów. Jeden należał do dziewczyny i szeptał coś uwodzicielsko, prosząco, ale drugi. Drugi był męski i krzyczał. Z bezsilności, żebym się nie poddawał, ale ja nie mogłem już walczyć.
Ból zniknął. Świadomość uleciała.
***
Coś we mnie mówiło, że to złe. Ale nie chciałam teraz tak o tym myśleć. Moje ciało samo przylgnęło do tego chłopaka.
Nie wiedziałam kim jest, ale kiedy w tłumie poczułam jego esencję... Zawładnęła mną i wszystko co działo się potem było dla mnie jak sen. Czułam się jak na innym etapie świadomości.
Piłam i piłam, karmiłam się, byłam taka głodna. Co prawda zdawałam sobie sprawę, że to egoistyczne, że go krzywdzę, ale nie mogłam przestać.
Jednocześnie czułam się upokorzona i pokonana. I bardzo, bardzo zmęczona. Na chwiejnych nogach podeszłam do jednego w czerwonych pluszowych foteli i opadłam na niego z westchnieniem ulgi. Zamknęłam oczy, ale gdy tylko to się stało pojawiły się obrazy. Tysiące obrazów tego chłopaka. Nie zasługiwał na to. Drżącymi rękoma chwyciłam się za włosy tak mocno, że zniszczyłam do cna kunsztownie upiętą koronę, a srebrzyste pasma rozsypały się po moich ramionach i plecach. Małe diamentowe spineczki z lekkim dzwonieniem posypały się na podłogę, ale każde ich uderzenie było jak wybuch bomby w mojej głowie.
Co ja zrobiłam? Jak ja teraz spojrzę komukolwiek w oczy!?
Riv. Paul. Carolyn. Co oni sobie pomyślą?
Ze wszystkich sił powstrzymywałam łzy cisnące się do oczu, przełykałam gule rosnące w gardle, ale nic to nie dało bo one wracały, coraz to większe i sprawiały, że nie mogłam oddychać. To co, że teoretycznie demony nie potrzebują powietrza. Ja potrzebowałam go w tej chwili bardzo, ale ono nie chciało dać się złapać w płuca.
Tak bardzo zatonęłam w poczuciu winy, że nie zauważyłam stojącego nade mną przybysza. Mężczyzna był wysoki, opalony i dość dobrze umięśniony o twarzy wyrzeźbionej ręką najlepszego artysty; prostym arystokratycznym nosie, pełnych bladoróżowych ustach i dużych szaro-błękitnych oczach okolonych wachlarzem jasnozłotych rzęs, a jego twarz otaczały, niczym aureola, przydługie piaskowo złote włosy. Ubrany był jedynie w czarne spodnie. Nie miał nawet butów, ale nie wydawał się nagi.
Patrzył na mnie srogo. Może to jakiś ochroniarz, a brak ubrań jest częścią stroju czy coś takiego.
Wstałam pospiesznie, przygładziłam głosy i posłałam mu zakłopotany uśmiech.
- Przepraszam, zgubiłam się. Już wracam na bal - już odchodziłam gdy on powiedział:
- Kłamiesz.
Odwróciłam się na pięcie i przechyliłam głowę.
- Proszę?
- Kłamiesz - powtórzył, a jego grzmiący głos rozległ się echem w mojej czaszce - Przyszłaś tutaj z jakiegoś powodu, i z kimś - tu wskazał na ciało bezimiennego chłopaka, z którego wyssałam duszę, i które leżało teraz pod siedzeniami prawie niewidoczne.
- Kim jesteś? - odpowiedziałam, o dziwo bez cienia skruchy.
- Dlaczego to zrobiłaś? Masz jakiekolwiek pojęcie jaką krzywdę mu wyrządziłaś nim umarł? Wiesz, jak to jest tracić cząstki siebie, kawałek po kawałku!? Nie, nie wiesz! - był rozgniewany niczym anioł zemsty, a kiedy pochylił się aby wyciągnąć ciało chłopca na jego plecach zauważyłam dwie bardzo głębokie i źle wyglądające szramy. Miały one kilka paskudnych odcieni czerwieni i szkarłatu tu i ówdzie znaczyły się czernią. Krew. Musiał stracić tyle krwi, a mimo to trzymał się na nogach.
Przybysz uniósł w ramionach sztywne ciało chłopca z wyrazem takiego smutku na twarzy, że zaparło mi dech. Poczułam się jeszcze bardziej przytłoczona tym, co zrobiłam.
I wtedy zrozumiałam.
- Jesteś jego aniołem stróżem, prawda?
- Byłem - odrzekł nie odwracając wzroku od twarzy podopiecznego.
- Ja... - Co właściwie chciałam powiedzieć? Przepraszam? To słowo nie odczyni tego co zrobiłam, ani nie zwróci chłopcu niewinnego życia.
Milczałam, patrząc jak anioł odkłada ciało chłopca na któreś z siedzeń, delikatnie zamyka mu oczy i spogląda na mnie. I choć jego oblicze nie ukazywało żadnej emocji, szlachetne rysy pozostawały jakby uśpione i tak czułam trzaskanie iskier w powietrzu.
Był wściekły i zrozpaczony równocześnie.
I to była moja wina.
- Nie będę próbował zatuszować tej sprawy dla ciebie - zaczął, uniosłam głowę na dźwięk nuty rozdrażnienia w jego głosie - Muszę to zatuszować bo taką mamy procedurę, tam, na górze. Ale nie licz na to, że ujdzie ci płazem Twój uczynek. Zapłacisz. Kiedyś. A teraz muszę wymyślić co zrobić z jego ciałem i, co ważniejsze, jak odzyskać skrzydła.
- Pomogę ci - wychrypiałam po czym skrzywiłam się mając nadzieję, że tego nie słyszał.
Słyszał.
- Co?
Szczerze przyznam, że nawet mnie zaskoczyła moja własna propozycja.
- Powiedziałam, że ci pomogę.
Proszę odmów. Odmów. Odmów.
- Dobrze - chwile mierzył mnie wzrokiem - choć ze mną.
I tak ja, będąc w tym momencie demonem, wplątałam się we współpracę z upadłym aniołem. Pięknie.
Jednocześnie czułam się upokorzona i pokonana. I bardzo, bardzo zmęczona. Na chwiejnych nogach podeszłam do jednego w czerwonych pluszowych foteli i opadłam na niego z westchnieniem ulgi. Zamknęłam oczy, ale gdy tylko to się stało pojawiły się obrazy. Tysiące obrazów tego chłopaka. Nie zasługiwał na to. Drżącymi rękoma chwyciłam się za włosy tak mocno, że zniszczyłam do cna kunsztownie upiętą koronę, a srebrzyste pasma rozsypały się po moich ramionach i plecach. Małe diamentowe spineczki z lekkim dzwonieniem posypały się na podłogę, ale każde ich uderzenie było jak wybuch bomby w mojej głowie.
Co ja zrobiłam? Jak ja teraz spojrzę komukolwiek w oczy!?
Riv. Paul. Carolyn. Co oni sobie pomyślą?
Ze wszystkich sił powstrzymywałam łzy cisnące się do oczu, przełykałam gule rosnące w gardle, ale nic to nie dało bo one wracały, coraz to większe i sprawiały, że nie mogłam oddychać. To co, że teoretycznie demony nie potrzebują powietrza. Ja potrzebowałam go w tej chwili bardzo, ale ono nie chciało dać się złapać w płuca.
Tak bardzo zatonęłam w poczuciu winy, że nie zauważyłam stojącego nade mną przybysza. Mężczyzna był wysoki, opalony i dość dobrze umięśniony o twarzy wyrzeźbionej ręką najlepszego artysty; prostym arystokratycznym nosie, pełnych bladoróżowych ustach i dużych szaro-błękitnych oczach okolonych wachlarzem jasnozłotych rzęs, a jego twarz otaczały, niczym aureola, przydługie piaskowo złote włosy. Ubrany był jedynie w czarne spodnie. Nie miał nawet butów, ale nie wydawał się nagi.
Patrzył na mnie srogo. Może to jakiś ochroniarz, a brak ubrań jest częścią stroju czy coś takiego.
Wstałam pospiesznie, przygładziłam głosy i posłałam mu zakłopotany uśmiech.
- Przepraszam, zgubiłam się. Już wracam na bal - już odchodziłam gdy on powiedział:
- Kłamiesz.
Odwróciłam się na pięcie i przechyliłam głowę.
- Proszę?
- Kłamiesz - powtórzył, a jego grzmiący głos rozległ się echem w mojej czaszce - Przyszłaś tutaj z jakiegoś powodu, i z kimś - tu wskazał na ciało bezimiennego chłopaka, z którego wyssałam duszę, i które leżało teraz pod siedzeniami prawie niewidoczne.
- Kim jesteś? - odpowiedziałam, o dziwo bez cienia skruchy.
- Dlaczego to zrobiłaś? Masz jakiekolwiek pojęcie jaką krzywdę mu wyrządziłaś nim umarł? Wiesz, jak to jest tracić cząstki siebie, kawałek po kawałku!? Nie, nie wiesz! - był rozgniewany niczym anioł zemsty, a kiedy pochylił się aby wyciągnąć ciało chłopca na jego plecach zauważyłam dwie bardzo głębokie i źle wyglądające szramy. Miały one kilka paskudnych odcieni czerwieni i szkarłatu tu i ówdzie znaczyły się czernią. Krew. Musiał stracić tyle krwi, a mimo to trzymał się na nogach.
Przybysz uniósł w ramionach sztywne ciało chłopca z wyrazem takiego smutku na twarzy, że zaparło mi dech. Poczułam się jeszcze bardziej przytłoczona tym, co zrobiłam.
I wtedy zrozumiałam.
- Jesteś jego aniołem stróżem, prawda?
- Byłem - odrzekł nie odwracając wzroku od twarzy podopiecznego.
- Ja... - Co właściwie chciałam powiedzieć? Przepraszam? To słowo nie odczyni tego co zrobiłam, ani nie zwróci chłopcu niewinnego życia.
Milczałam, patrząc jak anioł odkłada ciało chłopca na któreś z siedzeń, delikatnie zamyka mu oczy i spogląda na mnie. I choć jego oblicze nie ukazywało żadnej emocji, szlachetne rysy pozostawały jakby uśpione i tak czułam trzaskanie iskier w powietrzu.
Był wściekły i zrozpaczony równocześnie.
I to była moja wina.
- Nie będę próbował zatuszować tej sprawy dla ciebie - zaczął, uniosłam głowę na dźwięk nuty rozdrażnienia w jego głosie - Muszę to zatuszować bo taką mamy procedurę, tam, na górze. Ale nie licz na to, że ujdzie ci płazem Twój uczynek. Zapłacisz. Kiedyś. A teraz muszę wymyślić co zrobić z jego ciałem i, co ważniejsze, jak odzyskać skrzydła.
- Pomogę ci - wychrypiałam po czym skrzywiłam się mając nadzieję, że tego nie słyszał.
Słyszał.
- Co?
Szczerze przyznam, że nawet mnie zaskoczyła moja własna propozycja.
- Powiedziałam, że ci pomogę.
Proszę odmów. Odmów. Odmów.
- Dobrze - chwile mierzył mnie wzrokiem - choć ze mną.
I tak ja, będąc w tym momencie demonem, wplątałam się we współpracę z upadłym aniołem. Pięknie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)