Rozdział X.
Demoniczne żądło
Krople deszczu nierytmicznie uderzały o spadzisty dach budynku liceum tworząc irytującą kakofonię. Uczniowie, każdy skupiony na swoich sprawach, tłoczyli się niczym mrówki na szkolnych korytarzach i w klasach. Dało się słyszeć szelest kartek, skrobanie kredy po tablicy i coraz to barwniejsze przekleństwa szkolnego woźnego, któremu po raz kolejny ktoś ukradł mopa.
W tym wszystkim jedno odbiegało od rutyny, a może warto by rzec: jeden. Czułam jego obecność prawie tak dobrze, jak swoją własną. Był pusty, bez sił witalnych. Tak na prawdę nie znałam tego chłopca, ale chłonąc jego duszę posiadłam całą wiedzę i wspomnienia jakie miał, zrozumiałam, że już zawsze będzie częścią mnie, przynajmniej dopóki jego dusza nie wróci do ciała.
- I co, mamy tak po prostu tam wejść?
- Przecież nie wlecimy. - zakpił Aaron, a po chwili dodał ze smutkiem w głosie: - Nie posiadam już skrzydeł.
Chciałam go pocieszyć, ale co miałabym powiedzieć? Przecież to przeze mnie je stracił.
- Chodź braciszku. - mruknęłam ni to zjadliwie ni to słodko, ale tak, że musiał się uśmiechnąć. Cali przemoczeni skierowaliśmy się w stronę głównej bramy, podeszwy naszych butów lekko plaskały w zetknięciu z trawnikiem, a mokre włosy przylepiały się do karków.
- W czym mogę służyć? - zapytała skrzekliwym głosem szkolna sekretarka. Była nią niska kobietą o stanowczo zbyt wielu krągłościach i dość wymuszonym uśmiechu. Siwiejące już włosy były spięte w koka na czubku głowy, a na nos wciąż zsuwały się okulary w srebrzystych oprawkach. Rzuciła nam nieufne spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Dzień dobry - Aaron posłał jej jeden ze swoich olśniewających uśmiechów, które aż krzyczały ,,padnij na kolana i zacznij mnie czcić!", a mina kobiety momentalnie zrzedła. Prychnęłam pod nosem.
- W czym mogę ci pomóc młodzieńcze? - tym razem jej głos był słodki jak landrynki i irytujący jak dźwięk paznokcia przejeżdżającego po szybie.
- Chciałbym zapisać siostrę do szkoły - popchnął mnie w kierunku biurka. Zmierzyłyśmy się wzrokiem. Zauważyłam, że do koszuli z żabotem ma przypiętą białą plastikową plakietkę z imieniem: Alissa Novellet.
- Dzień dobry - bąknęłam. Bardzo korciło mnie aby powiedzieć coś na temat ciepłego przyjmowania uczniów, ale się powstrzymałam. Nie mogliśmy zostać wyrzuceni po pięciu minutach. Pół godziny, to co innego.
- Jest praktycznie środek semestru, zdaje pan sobie z tego sprawę, prawda?
Aaron, to znaczy mój brat Aaron, opowiedział Aliss całkiem zgrabną historyjkę o śmierci rodziców w wypadku samochodowym, o braku innych krewnym i o tym, że to on, biedak, musiał przerwać studia aby zająć się mną dopóki nie ukończę osiemnastu lat. Dodał też, że wyjechaliśmy z miasta przez złe wspomnienia związane ze śmiercią rodziców. Bardzo dobrze wszystko przemyślał. Dzięki śmierci rodziców nikt nie mógłby się dziwić, dlaczego to on przychodzi na wywiadówki. Wyprowadzka natomiast stanowiła wspaniały pretekst dla braku naszych danych w tutejszym rejestrze urodzeń. Nie wiedziałam, że potrafi tak dobrze kłamać.
- Ojej, tak mi przykro - wymruczała Aliss, choć mnie wcale nie wyglądała na smutną. Pewnie na śniadanie chrupie takie historyki. - A teraz poproszę pana o dowód tożsamości, wypełnimy odpowiednie papiery i ktoś oprowadzi was po szkole. Co prawda trwają teraz lekcje, ale to żaden problem.
Chwila, dowód tożsamości? Skąd Aaron mógłby taki wziąć? Nie był człowiekiem, tylko upadłym aniołem. Oczyma wyobraźni widziałam dwóch ochroniarzy wyprowadzających nas z budynku szkoły, trzymali nasze ramiona w żelaznym uścisku. Szamotałam się ze wszystkich sił, próbując się uwolnić, ale, bądźmy szczerzy, dwaj napakowani ochroniarze kontra jedna, niewyszkolona dziewczyna? To nie mogło się dobrze skończyć.
Zwróciłam przerażone spojrzenie w kierunku Aarona i zarejestrowałam jego uśmiech gdy podawał swoje prawo jazdy. Byłam ciekawa skąd je miał, ale i zanotowałam sobie w pamięci by nigdy nie jechać z nim samochodem.
Kobieta zniknęła za drzwiami jakiegoś pokoju po drugiej stronie sekretariatu prosząc, abyśmy usiedli i rozgościli się co w tłumaczeniu znaczyło: nie dotykajcie niczego bo urwę wam głowy, a to będzie i tak najłagodniejsza kara. Rozparłam się w ciemnobrązowym skórzanym fotelu gapiąc się w sufit, gdy moją uwagę przykuło bzyczenie. Delikatne, ledwie słyszalne, dochodziło z pokoju, w którym zniknęła sekretarka, ale było też drugie, o bardziej nieokreślonym źródle. Kiedy zamknęłam oczy bzyczenie zrobiło się głośniejsze i bardziej przytłaczające, a pod moimi powiekami zamajaczyły tysiące jasnych światełek różnych wielkości.
- Ty też to słyszysz? - mruknęłam do Aarona nie otwierając oczu.
- Co takiego? - spytał, a skóra zatrzeszczała gdy się poruszył.
- To brzęczenie. Widzę też światła - uchyliłam powieki i nie zdziwiłam się gdy w pokoju oprócz obecności Aliss i szelestu dokumentów wyczułam obecność tego blasku.
- Czym ty właściwie jesteś? - w jego tonie brzmiała irytacja, a wzrok był zimny i przeszywający. Zniknął ten czarujący młodzieniec sprzed paru chwil.
- Nie rozumiem pytania - zaskoczył mnie spokój we własnym głosie.
- Kolor twoich oczu wciąż się zmienia. Nie mogłem uchwycić twojej esencji, a teraz jaśniejesz. Do tego słyszysz i widzisz dusze. Co tu się, do cholery, dzieje!?
Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał. Szelest dokumentów umilkł i wiedziałam, że Aliss podsłuchuje, dlatego też ostrożnie dobierałam słowa, jednocześnie przemawiając do niego w myślach.
- Braciszku, uspokój się, nie chciałam tego powiedzieć. Przepraszam.
Anioł wbił we mnie wzrok.
- Jesteśmy podsłuchiwani - powiadomiłam go. - Czyli to brzęczenie i światła to dusze? Ludzkie dusze?
- Tak, ale nie mam pojęcia jakim cudem możesz... Możliwość wyczuwania ich obecności, widzenia ich i słyszenia mają tylko anioły, nawet te upadłe, ta umiejętność jest...
- Cechą rasy - dokończyłam za niego gorzko.
Nie zdążył odpowiedzieć gdy do pokoju weszła sekretarka z niebieską teczką w rękach i uśmiechem pełnym ulgi.
- Wszystko załatwione - podała mi legitymację ucznia, plan lekcji i listę podręczników. - Zaczynasz od jutra. A teraz idźcie do pokoju gospodarzy na drugim końcu korytarza, ktoś powinien was oprowadzić - prawie wypchnęła nas na korytarz, a kiedy przekroczyliśmy próg zatrzasnęła drzwi.
Przyglądałam się legitymacji z konsternacją. Widniało na niej zdjęcie, które Aaron zrobił mi komórką. Moja mina bynajmniej nie była przyjazna i bałam się, że to może odstraszyć potencjalnych sojuszników. Otrzymałam też nazwisko: Mara Raven.
- Dlaczego akurat Raven?
- Nie wiem, po prostu uznałem, że do ciebie pasuje.
- Jestem krukiem? - zdziwiłam się.
- Nie, nie o to mi chodziło. - wyjaśnił ze śmiechem. - Kruk jest ptakiem często utożsamianym z istotami magicznymi ponieważ jest on dla ludzi zagadką tak samo jak my. Niektórzy sądzą, że spotkanie takiego ptaka przynosi pecha, inni uważają go za zwiastun pomyślności. Ale nigdy tak na prawdę nie było pewności co kruk sobą reprezentuje, zupełnie jak ty.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego z wahaniem zapukałam do drzwi pokoju gospodarzy.
Otworzył nam przystojny chłopak ze znudzoną miną, z rodzaju tych, noszących bojówki i palących papierosy za szkołą. Miał półdługie brązowe włosy i ciemnozielone oczy z żółtymi źrenicami. Wilkołak.
- Czego? - wyraźnie nie był szczęśliwy, że ktoś śmie mu przeszkadzać. Ponad jego ramieniem zauważyłam większą grupkę osób otaczających siedzącego na krześle przerażonego chłopaka w wyprasowanej białej koszuli i nieszczęśliwej minie - zapewne główny gospodarz.
Przepchnęłam się obok wilkołaka i zmroziłam grupę spojrzeniem, na prawdę zależało mi na naszej sprawie i tym razem nie mogłam nawalić.
Wysoka niebieskowłosa dziewczyna z mnóstwem kolczyków wystąpiła z szeregu, oparła ręce na biodrach i mlaskając gumą powiedziała:
- Potrzebujesz czegoś konkretnego maleńka?
- Na początek chciałabym żebyście wyszli - oparłam jak najmilszym głosem.
Wybuchnęli chóralnym śmiechem. Doprawdy, widziałam wystarczająco dużo filmów o nastolatkach by wiedzieć jak to wszystko się skończy: główna bohaterka nagle dostanie niespotykanej siły i rozgromi wszystkich obecnych w pomieszczeniu z wyjątkiem nieszczęsnego gospodarza. Idiotyczne, to prawda, ale jakie satysfakcjonujące. Niestety ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Pomyślałam o Aaronie i o tym jak jednie za pomocą uśmiechu był w stanie uzyskać to, czego pragnął. Może ja też tak potrafiłam?
Sięgnęłam do mojego wnętrza, tak, jak uczyła mnie Opiekunka i zaczerpnęłam odrobinę mocy. Jednak ta moc nie była lepką ciemną masą właściwą dla demonów. Była jaśniejącą kulą energii i sprawiała, że moje włosy elektryzowały się. Światło wypełniło pokój, a ja poczułam, że jestem częścią czegoś większego, nie byłam sama, światło było ze mną. Aaron położył dłoń na moim ramieniu ofiarowując wsparcie swoją obecnością.
Na moją twarz wpłynął uśmiech gwiazdy filmowej choć w myślach beształam się za bycie pustą laleczką. Wszyscy w pokoju patrzyli na mnie kiedy czystym głosem rzekłam:
- Czy moglibyście, proszę, wyjść?
Nie odwracając ode mnie wzroku przepchnęli się gęsiego przez drzwi, a gospodarz tuż za nimi.
- Ale nie ty! - złapałam go za tył koszuli i wciągnęłam z powrotem. Przerażenie na jego twarzy było jak kubeł zimnej wody. Natychmiast odcięłam dopływ mocy i znów byłam tą samą, niezbyt przekonującą dziewczyną. I było mi z tym dobrze.
- Co to właściwie było? Wyglądało to prawie jakby cię napastowali - Aaron był odrobinę poirytowany.
- Przepraszam, ale kim jesteście?
- Jestem nową uczennicą, mam na imię Mara, a to mój brat - Aaron. Przepraszam za jego porywczość.
- On też będzie się tu uczył? - gospodarz patrzył na niego z powątpiewaniem.
- Nie, ja tylko opiekuję się siostrzyczką - zarzucił mi ramię na szyję i dorzucił, jak na starszego brata przystało: - Jeśli ją tkniesz powyrywam ci wszystkie kończyny i dam ci je do zjedzenia.
- D-dobrze - ta groźba wyraźnie zbiła go z pantałyku. Odchrząknął i wygładził przód koszuli. - Jestem Alexander, ale przyjaciele mówią mi Alex, chodźcie za mną, oprowadzę was po szkole.
Riv z westchnieniem wsiadł do samochodu, odpalił silnik i poczekał cierpliwie aż Paul zapakuje się na tylne siedzenie. Z jakiegoś powodu zawsze siadał z tyłu. Wilkołaki i ich dziwactwa.
- Dokąd? - mruknął grając swoją rolę szofera.
- Do Rezydencji. Mamy całą broń, możesz zacząć szkolenie, choć szczerze mówiąc odrobinę zazdroszczę ci uczennicy. Może to ja powinienem ją uczyć?
Riv zobaczył błysk błękitnych oczu wilkołaka we wstecznym lusterku i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Z twoją reputacją? Mógłbyś być najwyżej workiem treningowym.
Wybuchnęli śmiechem. Riv uwielbiał ich przyjaźń; mieszanina sarkazmu, wytykania błędów i czystej sympatii. Byli prawie jak bracia, a dzieliły ich całe kilometry pod względem pochodzenia, rasy i upodobań.
- Jej worek treningowy to i tak dobra robota w porównaniu do faceta, który będzie siekany mieczem, smagany nożem, biczem, okładany ciosami i...
- Dobra, wystarczy! - przerwał mu ze śmiechem. - Może to wydaje się okropne, ale mam przeczucie, że będę miał mnóstwo zabawy.
- Och, z pewnością, tylko z daleka od szyi - parsknął Paul.
Riv uniósł jedną rękę nad głowę w geście poddania i docisnął pedał gazu.
- W czym mogę służyć? - zapytała skrzekliwym głosem szkolna sekretarka. Była nią niska kobietą o stanowczo zbyt wielu krągłościach i dość wymuszonym uśmiechu. Siwiejące już włosy były spięte w koka na czubku głowy, a na nos wciąż zsuwały się okulary w srebrzystych oprawkach. Rzuciła nam nieufne spojrzenie spod przymrużonych powiek.
- Dzień dobry - Aaron posłał jej jeden ze swoich olśniewających uśmiechów, które aż krzyczały ,,padnij na kolana i zacznij mnie czcić!", a mina kobiety momentalnie zrzedła. Prychnęłam pod nosem.
- W czym mogę ci pomóc młodzieńcze? - tym razem jej głos był słodki jak landrynki i irytujący jak dźwięk paznokcia przejeżdżającego po szybie.
- Chciałbym zapisać siostrę do szkoły - popchnął mnie w kierunku biurka. Zmierzyłyśmy się wzrokiem. Zauważyłam, że do koszuli z żabotem ma przypiętą białą plastikową plakietkę z imieniem: Alissa Novellet.
- Dzień dobry - bąknęłam. Bardzo korciło mnie aby powiedzieć coś na temat ciepłego przyjmowania uczniów, ale się powstrzymałam. Nie mogliśmy zostać wyrzuceni po pięciu minutach. Pół godziny, to co innego.
- Jest praktycznie środek semestru, zdaje pan sobie z tego sprawę, prawda?
Aaron, to znaczy mój brat Aaron, opowiedział Aliss całkiem zgrabną historyjkę o śmierci rodziców w wypadku samochodowym, o braku innych krewnym i o tym, że to on, biedak, musiał przerwać studia aby zająć się mną dopóki nie ukończę osiemnastu lat. Dodał też, że wyjechaliśmy z miasta przez złe wspomnienia związane ze śmiercią rodziców. Bardzo dobrze wszystko przemyślał. Dzięki śmierci rodziców nikt nie mógłby się dziwić, dlaczego to on przychodzi na wywiadówki. Wyprowadzka natomiast stanowiła wspaniały pretekst dla braku naszych danych w tutejszym rejestrze urodzeń. Nie wiedziałam, że potrafi tak dobrze kłamać.
- Ojej, tak mi przykro - wymruczała Aliss, choć mnie wcale nie wyglądała na smutną. Pewnie na śniadanie chrupie takie historyki. - A teraz poproszę pana o dowód tożsamości, wypełnimy odpowiednie papiery i ktoś oprowadzi was po szkole. Co prawda trwają teraz lekcje, ale to żaden problem.
Chwila, dowód tożsamości? Skąd Aaron mógłby taki wziąć? Nie był człowiekiem, tylko upadłym aniołem. Oczyma wyobraźni widziałam dwóch ochroniarzy wyprowadzających nas z budynku szkoły, trzymali nasze ramiona w żelaznym uścisku. Szamotałam się ze wszystkich sił, próbując się uwolnić, ale, bądźmy szczerzy, dwaj napakowani ochroniarze kontra jedna, niewyszkolona dziewczyna? To nie mogło się dobrze skończyć.
Zwróciłam przerażone spojrzenie w kierunku Aarona i zarejestrowałam jego uśmiech gdy podawał swoje prawo jazdy. Byłam ciekawa skąd je miał, ale i zanotowałam sobie w pamięci by nigdy nie jechać z nim samochodem.
Kobieta zniknęła za drzwiami jakiegoś pokoju po drugiej stronie sekretariatu prosząc, abyśmy usiedli i rozgościli się co w tłumaczeniu znaczyło: nie dotykajcie niczego bo urwę wam głowy, a to będzie i tak najłagodniejsza kara. Rozparłam się w ciemnobrązowym skórzanym fotelu gapiąc się w sufit, gdy moją uwagę przykuło bzyczenie. Delikatne, ledwie słyszalne, dochodziło z pokoju, w którym zniknęła sekretarka, ale było też drugie, o bardziej nieokreślonym źródle. Kiedy zamknęłam oczy bzyczenie zrobiło się głośniejsze i bardziej przytłaczające, a pod moimi powiekami zamajaczyły tysiące jasnych światełek różnych wielkości.
- Ty też to słyszysz? - mruknęłam do Aarona nie otwierając oczu.
- Co takiego? - spytał, a skóra zatrzeszczała gdy się poruszył.
- To brzęczenie. Widzę też światła - uchyliłam powieki i nie zdziwiłam się gdy w pokoju oprócz obecności Aliss i szelestu dokumentów wyczułam obecność tego blasku.
- Czym ty właściwie jesteś? - w jego tonie brzmiała irytacja, a wzrok był zimny i przeszywający. Zniknął ten czarujący młodzieniec sprzed paru chwil.
- Nie rozumiem pytania - zaskoczył mnie spokój we własnym głosie.
- Kolor twoich oczu wciąż się zmienia. Nie mogłem uchwycić twojej esencji, a teraz jaśniejesz. Do tego słyszysz i widzisz dusze. Co tu się, do cholery, dzieje!?
Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał. Szelest dokumentów umilkł i wiedziałam, że Aliss podsłuchuje, dlatego też ostrożnie dobierałam słowa, jednocześnie przemawiając do niego w myślach.
- Braciszku, uspokój się, nie chciałam tego powiedzieć. Przepraszam.
Anioł wbił we mnie wzrok.
- Jesteśmy podsłuchiwani - powiadomiłam go. - Czyli to brzęczenie i światła to dusze? Ludzkie dusze?
- Tak, ale nie mam pojęcia jakim cudem możesz... Możliwość wyczuwania ich obecności, widzenia ich i słyszenia mają tylko anioły, nawet te upadłe, ta umiejętność jest...
- Cechą rasy - dokończyłam za niego gorzko.
Nie zdążył odpowiedzieć gdy do pokoju weszła sekretarka z niebieską teczką w rękach i uśmiechem pełnym ulgi.
- Wszystko załatwione - podała mi legitymację ucznia, plan lekcji i listę podręczników. - Zaczynasz od jutra. A teraz idźcie do pokoju gospodarzy na drugim końcu korytarza, ktoś powinien was oprowadzić - prawie wypchnęła nas na korytarz, a kiedy przekroczyliśmy próg zatrzasnęła drzwi.
Przyglądałam się legitymacji z konsternacją. Widniało na niej zdjęcie, które Aaron zrobił mi komórką. Moja mina bynajmniej nie była przyjazna i bałam się, że to może odstraszyć potencjalnych sojuszników. Otrzymałam też nazwisko: Mara Raven.
- Dlaczego akurat Raven?
- Nie wiem, po prostu uznałem, że do ciebie pasuje.
- Jestem krukiem? - zdziwiłam się.
- Nie, nie o to mi chodziło. - wyjaśnił ze śmiechem. - Kruk jest ptakiem często utożsamianym z istotami magicznymi ponieważ jest on dla ludzi zagadką tak samo jak my. Niektórzy sądzą, że spotkanie takiego ptaka przynosi pecha, inni uważają go za zwiastun pomyślności. Ale nigdy tak na prawdę nie było pewności co kruk sobą reprezentuje, zupełnie jak ty.
Nie odpowiedziałam, zamiast tego z wahaniem zapukałam do drzwi pokoju gospodarzy.
Otworzył nam przystojny chłopak ze znudzoną miną, z rodzaju tych, noszących bojówki i palących papierosy za szkołą. Miał półdługie brązowe włosy i ciemnozielone oczy z żółtymi źrenicami. Wilkołak.
- Czego? - wyraźnie nie był szczęśliwy, że ktoś śmie mu przeszkadzać. Ponad jego ramieniem zauważyłam większą grupkę osób otaczających siedzącego na krześle przerażonego chłopaka w wyprasowanej białej koszuli i nieszczęśliwej minie - zapewne główny gospodarz.
Przepchnęłam się obok wilkołaka i zmroziłam grupę spojrzeniem, na prawdę zależało mi na naszej sprawie i tym razem nie mogłam nawalić.
Wysoka niebieskowłosa dziewczyna z mnóstwem kolczyków wystąpiła z szeregu, oparła ręce na biodrach i mlaskając gumą powiedziała:
- Potrzebujesz czegoś konkretnego maleńka?
- Na początek chciałabym żebyście wyszli - oparłam jak najmilszym głosem.
Wybuchnęli chóralnym śmiechem. Doprawdy, widziałam wystarczająco dużo filmów o nastolatkach by wiedzieć jak to wszystko się skończy: główna bohaterka nagle dostanie niespotykanej siły i rozgromi wszystkich obecnych w pomieszczeniu z wyjątkiem nieszczęsnego gospodarza. Idiotyczne, to prawda, ale jakie satysfakcjonujące. Niestety ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Pomyślałam o Aaronie i o tym jak jednie za pomocą uśmiechu był w stanie uzyskać to, czego pragnął. Może ja też tak potrafiłam?
Sięgnęłam do mojego wnętrza, tak, jak uczyła mnie Opiekunka i zaczerpnęłam odrobinę mocy. Jednak ta moc nie była lepką ciemną masą właściwą dla demonów. Była jaśniejącą kulą energii i sprawiała, że moje włosy elektryzowały się. Światło wypełniło pokój, a ja poczułam, że jestem częścią czegoś większego, nie byłam sama, światło było ze mną. Aaron położył dłoń na moim ramieniu ofiarowując wsparcie swoją obecnością.
Na moją twarz wpłynął uśmiech gwiazdy filmowej choć w myślach beształam się za bycie pustą laleczką. Wszyscy w pokoju patrzyli na mnie kiedy czystym głosem rzekłam:
- Czy moglibyście, proszę, wyjść?
Nie odwracając ode mnie wzroku przepchnęli się gęsiego przez drzwi, a gospodarz tuż za nimi.
- Ale nie ty! - złapałam go za tył koszuli i wciągnęłam z powrotem. Przerażenie na jego twarzy było jak kubeł zimnej wody. Natychmiast odcięłam dopływ mocy i znów byłam tą samą, niezbyt przekonującą dziewczyną. I było mi z tym dobrze.
- Co to właściwie było? Wyglądało to prawie jakby cię napastowali - Aaron był odrobinę poirytowany.
- Przepraszam, ale kim jesteście?
- Jestem nową uczennicą, mam na imię Mara, a to mój brat - Aaron. Przepraszam za jego porywczość.
- On też będzie się tu uczył? - gospodarz patrzył na niego z powątpiewaniem.
- Nie, ja tylko opiekuję się siostrzyczką - zarzucił mi ramię na szyję i dorzucił, jak na starszego brata przystało: - Jeśli ją tkniesz powyrywam ci wszystkie kończyny i dam ci je do zjedzenia.
- D-dobrze - ta groźba wyraźnie zbiła go z pantałyku. Odchrząknął i wygładził przód koszuli. - Jestem Alexander, ale przyjaciele mówią mi Alex, chodźcie za mną, oprowadzę was po szkole.
***
Kolejna kropla lodowatej deszczówki wleciała za kołnierz jego kurtki i ściekła po plecach. Jako wampir nie odczuwał zimna, ale było to co najmniej irytujące.
Siedział na tym drzewie od dobrych dwóch godzin i czekał. Idiotyczne polecenie Paul'a, ale Riv wiedział, że przyjaciel nie prosiłby o to gdyby nie miał ważnego powodu. Tak więc podczas gdy on sterczał na deszczu wilkołak poszedł do starej siedziby elfów aby wykorzystać przysługę jaką były winne jego rodzinie. Tak na prawdę sama obietnica została złożona przez elfy siedem pokoleń temu, jednakże jego przodkowie zostawiali ją na specjalną okazję, licząc, że kiedyś przysłuży się Sprawie Pokoju, jak nazywali Marę i to, do czego została stworzona.
- Jestem, możemy wracać - Paul stał przy wejściu do przejścia, do pasa miał przywieszone dwa ciężkie miecze w czarnych skórzanych pochwach ozdabianych misternymi zawijasami. Robota elfów zawsze była zachwycająca i niebezpieczna.Riv z westchnieniem wsiadł do samochodu, odpalił silnik i poczekał cierpliwie aż Paul zapakuje się na tylne siedzenie. Z jakiegoś powodu zawsze siadał z tyłu. Wilkołaki i ich dziwactwa.
- Dokąd? - mruknął grając swoją rolę szofera.
- Do Rezydencji. Mamy całą broń, możesz zacząć szkolenie, choć szczerze mówiąc odrobinę zazdroszczę ci uczennicy. Może to ja powinienem ją uczyć?
Riv zobaczył błysk błękitnych oczu wilkołaka we wstecznym lusterku i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Z twoją reputacją? Mógłbyś być najwyżej workiem treningowym.
Wybuchnęli śmiechem. Riv uwielbiał ich przyjaźń; mieszanina sarkazmu, wytykania błędów i czystej sympatii. Byli prawie jak bracia, a dzieliły ich całe kilometry pod względem pochodzenia, rasy i upodobań.
- Jej worek treningowy to i tak dobra robota w porównaniu do faceta, który będzie siekany mieczem, smagany nożem, biczem, okładany ciosami i...
- Dobra, wystarczy! - przerwał mu ze śmiechem. - Może to wydaje się okropne, ale mam przeczucie, że będę miał mnóstwo zabawy.
- Och, z pewnością, tylko z daleka od szyi - parsknął Paul.
Riv uniósł jedną rękę nad głowę w geście poddania i docisnął pedał gazu.