niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział XI.


Śmiercionośny plastik



   - Dalej! Włóż w to trochę serca! - Krzyknął Riv, ja wyprowadziłam fintę i zadałam potężne cięcie w Jego nieosłoniętą lewą rękę. Uchylił się bez trudu. - Co do ma być? I tak chcesz iść na wojnę!?
   - Nie wiadomo czy wojna się w ogóle odbędzie. - wydyszałam parując jego atak.
   - Czasem warto dmuchać na zimne. - Wyszczerzył się, przebił się przez moja obronę i powalił na kolana. Trzymając czubek plastikowego miecza przy moim gardle rzekł: - I co? Poddajesz sie?
   - Ja? Nigdy. - Odparłam, zbiłam go z nóg tym samym wytrącając mu broń z ręki. Nie nie minęła sekunda, już siedziałam na nim okrakiem przyszpilając jego barki do ziemi. Oboje dyszeliśmy jak po długim biegu, choć przecież nasza potyczka trwała zaledwie pięć minut. Dysponując szybkością i wytrzymałością wampira największe bitwy można rozegrać w bardzo krótkim czasie.
   Riv wygiął sie w łuk pod moim ciężarem próbując przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Przetoczyliśmy się pare razy, ostatecznie jednak wylądowaliśmy w Tej samej pozycji co poprzednio. Nie odwracając wzroku od oczu przeciwnika sięgnęłam na oślep po mój miecz wbity obok drewnianego ogrodzenia padoku * i przyłożyłam sztuczne ostrze do gardła wampira, i tak jak on wcześniej, zapytałam:
   - Poddajesz się?
   - To dopiero śmiercionośny plastik - rzucił ubawiony choć, jak oboje wiedzieliśmy, pokonany. - Teraz możesz już ze mnie zejść. Chyba, że naszła cię ochota na odpoczynek na wygodnej trawie, jeśli tak to zapraszam. - Rozłożył szeroko ramiona.
   - Chyba śnisz. - Wstałam i otrzepałam kolana. On również się podniósł i wymruczał mi do ucha: - Zawsze i wszędzie.
   Prychnęłam.
   - Co teraz? Walka wręcz?
   - Nie. - Machnął ręką. - Koniec na dziś.
   Wytrzeszczyłam na niego oczy. Zazwyczaj trenowaliśmy po kilka godzin dziennie, Riv zdawał sie wcale nie nie przejmować kiepskimi warunkami do ćwiczeń jakie posiadał padok. Cóż, nie nie mieliśmy niczego innego, tu przynajmniej było trochę miejsca.
   - Nie chce mi sie wierzyć, że w rezydencji mają szesnaście różnych rodzajów dywanów, a porządnej sali treningowej już nie - burknęłam.
   - Kiepski budżet? - Podsunął Riv sięgając po butelkę wody, mnie rzucił drugą.
   - Myślę, że książę piekieł może pozwolić sobie na każdą zachciankę, wiesz.
   - Słyszałem, że to kapryśny władca. Być może sala treningowa nie figuruje na jego liście wartościowych rzeczy?
   - Tak jak dywany? - Zaśmiałam sie i usiadłam obok niego. Drewniane belki ogrodzenia wbijały mi sie w plecy, ale niezbyt się tym przejmowałam. Spojrzałam na jego pokryte kurzem glany. Przypomniałam sobie jak się poznaliśmy. A było to tego dnia gdy dowiedziałam sie kim, raczej czym na prawdę jestem. Wyskoczyłam wtedy z balkonu i wpadłam, dosłownie, w jego ramiona. Pamiętałam, co mi wtedy powiedział: -,, Podsumujmy wszystko. Przychodzę do nowej pracy, i widzę lecącą z około dwudziestego piętra niewiastę. Bez zastanowienia łapię ją, a ona odrzuca moje zaloty, gasi wszelkie próby bycia czarującym i jeszcze oświadcza mi, że mam brudne buty. Kobieto, gdzie ty byłaś przez cale moje życie? "
   Teraz, gdy o Tym myślałam miałam wrażenie jakby od tego wydarzenia dzieliły nas miliony lat świetlnych. Byliśmy sobie o wiele bliżsi, to na pewno. Ale żadne z nas nie wiedziało wszystkiego o drugim. Ja znikałam pięć dni w tygodniu ponieważ musiałam chodzić do szkoły i pomagać Aaronowi w odzyskaniu skrzydeł.
   Riv nigdy nie nie pytał gdzie chodzę, nigdy też nie próbował mnie śledzić. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Uśmiechnęłam sie mimowolnie wyobrażając sobie jego reakcję gdybym mu powiedziała, że akurat nie mam nic do roboty, tylko ratuję tyłek jednego upadłego anioła, który upadł sobie właśnie z mojej winy.
   - Co cię tak bawi? - mruknął wampir.
   - Nic takiego - odparłam i dodałam po chwili zastanowienia. - Riv?
   - Tak?
   - Nigdy nie mówiłeś mi skąd pochodzisz.
   - Bo nigdy nie było powodu. Jestem nauczycielem, ty uczniem. Nie musimy zagłębiać się w swoje sprawy prywatne.
    A od kiedy to nauczyciel całuje uczennicę? - chciałam krzyknąć.
   - Ale ty wiesz skąd pochodzę. Albo raczej jak zostałam stworzona - powiedziałam, mając przed oczami wyjaśnienia Zheidy na ten temat. Riv przy nich był.
   Wampir wyprostował ramiona i zaczerpnął tchu. Właściwie żadne Dziecko Krwi nie potrzebuje tlenu, ale podejrzewałam, że jest to jakiś nawyk nabyty podczas przebywania z Paulem czy Carolyn. Oni oddychali.
   - Nie dasz za wygraną, co? - zwrócił na mnie spojrzenie jasnych oczu. Pokręciłam głową. - Może zacznę od początku, tak jak Twoją historię usłyszałem od początku.
   Wzięłam łyka z butelki czekając aż zacznie.
   - Jak zapewne wiesz wampiryzm w jego najczystszej postaci powstał na długo przed ludzkością. Zadziwiające, ponieważ choroba może zainfekować tylko człowieka więc jakim cudem pierwsze wampiry żyły przed ludźmi? Istnieją różne wytłumaczenia. Niektórzy twierdzą, że demony wykradły z nieba plan stworzenia człowieka i aby zrobić Mu na złość zainfekowały go chorobami ze swoich wymiarów. Takimi jak wampiryzm czy likantropia. Inni poszli za ich przykładem dodając magii, która całkowicie zmieniła ludzi w elfy i mniejsze, podlegające im, skrzaty. Ale to inna historia. W każdym razie jednym z pierwszych wampirów był mój ojciec, obecnie nosi imię Thomas.
   Są dwa sposoby, aby stworzyć wampira. Pierwszy jest tradycyjny. Dziecko wampirzych rodziców również będzie wampirem, jednak nie zawsze kobieta przeżywa ciążę, dziecko wampira czerpie z niej więcej siły życiowej niż przeciętne ludzkie niemowlę.
   Drugi jest prosty i obecnie często uważany za haniebny. Polega on na ugryzieniu i wymienieniu krwi z ofiarą. Jednak nie każde ciało przyjmie chorobę. Stąd częste zgony starych wampirów. Jeśli któryś nagle zapragnął przemienić jakiegoś człowieka musi się liczyć z tym, że jeśli przemiana nie będzie postępować umrze nie tylko człowiek, ale i on. Wieź między przemieniającym, a przemienianym jest bardzo mocna i trwa do samego końca.
   - To bardzo przemyślane - rzuciłam.
   Kiwnął głową i podjął:
   - Mój ojciec od czasu swojego stworzenia błąkał się po świecie czekając na, jak on to określa, właściwy moment. Wampiry jak i inne stworzenia Zza Zasłony dużo wcześniej odkryły kontynenty, nawet przed ich rozdzieleniem, dlatego dużo podróżował, a co za tym idzie, nauczył się wielu starych języków i poznał mnóstwo kultur. Uczestniczył m.in w wyprawie Columba, był też jednym z konkwistadorów, ale nie wspomina tego zbyt dobrze, może poza faktem, że to w Hiszpanii poznał moją matkę, dziś noszącą imię Katherine. Jakiś wysoko postawiony wampir przemienił ją i pozostawił samą sobie w nowej, nieznanej sytuacji. Ojciec pomógł jej jak tylko mógł, a następnie obiecał, że jeśli wróci z wyprawy - poślubi ją. Wrócił. - na jego wargach zaigrał uśmiech. - Poczekali kilka stuleci, a następnie pojawiłem się ja. Zostałem urodzony, nie stworzony.
   - Cieszysz się z tego? To znaczy, że twoja matka cię urodziła? - zapytałam uważnie go obserwując.
   Drgnął mu mięsień na policzku.
   - I tak i nie.
   - Dlaczego? - byłam zdumiona. Powinien się cieszyć. Sam przecież nazwał drugi sposób haniebnym.
   - Cieszę się, że zostałem urodzony, ale być może gdybym się nie pojawił nie sprawiłbym tylu kłopotów mojej rodzinie.
   Widzisz, kiedy rodzi się dziecko wampira, a już zwłaszcza jednego z pierwszych wampirów, jest to podniosłe wydarzenie. Zjeżdżają się wpływowi krewni, bogaci znajomi i organy władzy naszej rasy. Jednak kiedy dowiadują się, że matka dziecka powstała za pomocą przemiany... każdy reaguje inaczej. Są tacy, których to wcale nie obchodzi, ale są też ci, którzy uważają iż został popełniony mezalians**, a ja jestem jego owocem.
    - Wampirzy mezalians? - zasłoniłam usta ręką żeby nie wybuchnąć chichotem. Zaraz spoważniałam.
    - Tak - głos chłopaka był przepełniony goryczą. - Oczywiście rodziców nigdy nie obchodziło to, co myślą o nich inni, ale ja wiedziałem, że ma to wpływ na nasze życie: firma ojca podupadała, matka, która była medykiem, straciła wielu dobrze płacących klientów. W podziemiu informacje rozszerzają się szybko.
    Chciałam coś powiedzieć, pocieszyć go jakoś, powiedzieć, że to nie jego wina, że wiem jak się czuje. Ale prawda była taka, że nie wiedziałam. Dotknęłam więc tylko jego ramienia i powiedziałam, że w następnej walce dam mu wygrać. Uśmiechnął się krzywo, jak to on.
   - Maro?
   - Mhm? - odpadłam ze wzrokiem utkwionym nad koronami drzew. Obserwowałam zachód słońca, wyczuwałam jak rośliny zwijają swe płatki, zwierzęta kładą do snu. Nastała pora cienia, powinnam czuć się jak ryba w wodzie, dlaczego więc tak nie było?
   - Nie przeszkadza ci to? - w jego głowie wychwyciłam niepokój. - To, czym jestem?
   Roześmiałam się, głośno i serdecznie. Chłopak wzdrygnął się.
   - Zadajesz to pytanie niewłaściwej osobie. To ja tu jestem mieszańcem.
   - Cóż, wychodzi na to, że ja też - dał mi kuksańca. - Nieźle się dobraliśmy, co?
   - Tak - uśmiechnęłam się wstając i otrzepując dżinsy. - Nieźle. Masz ochotę na film?
   Wyraźnie się ożywił.
   - Co powiesz na maraton zmierzchu o gorącym wampirze i kochającej go na zabój ludzkiej dziewczynie?
   - Jeśli masz ochotę na jakąś śmiertelniczkę to nie do mnie z tym. - poczochrałam go po włosach jak młodszego brata.
   - Bardzo zabawne - burknął. - Ale myślę, że dziś nici z filmu.
   - Dlaczego?
   - Masz gościa. - wskazał przestrzeń za moimi plecami podnosząc się i przyjmując pozycję do walki.



***



   Aaron wodził palcem po barowej ladzie od jednego zadrapania do drugiego. Szorstkie drewno wydawało się kojące, bruzdy przyjemne i znajome.
   Uniósł szklankę i dwoma łykami wychylił jej zawartość. Poczuł jak alkohol wypala ognistą ścieżkę w jego gardle i rozchodzi się przyjemnym ciepłem po jego ciele. Tak, potrafił zrozumieć ludzką słabość do używek.
   - Kiepsko wyglądasz staruszku - wymruczał do jego ucha rzekomo miły, ale zimny wysoki dźwięczny głos. 
   Obrócił się  by spojrzeć na swojego rozmówcę. Na stołku obok niego siedziała dziewczynka wyglądająca na około dziesięć lat. Miała duże oczy o różnych kolorach tęczówek: jednej miodowo złotej, drugiej szmaragdowo zielonej, w których kryła się niezwykła jak na dziecko mądrość. Jej długie blond włosy opadały kaskadą na szczupłe ramiona i płaską pierś. Ubrana w zieloną sukienkę w kwiaty i białe balerinki wyglądała niezwykle krucho i bezbronnie. Tak samo jak kiedyś.
   - Nie przywitasz się? - zagadnęła majtając krótkimi nogami w powietrzu.
   - Ellie. - zdołał wyszeptać. Dziewczynka tylko przechyliła głowę. 
   - Więc? Co to za sprawa? Nie lubię być niepokojona o takiej porze, już dawno powinnam leżeć w łóżku, ty wiesz to najlepiej. Och, no tak, przecież ja nie żyję. - zaśmiała się piskliwie.
   Aaron pochylił głowę i zacisnął zęby. Ellie lubiła go karać kiedy tylko miała okazję, zresztą nie miał jej tego za złe. Zasłużył na to. To przez niego zginęła. Kiepski był z niego anioł stróż.
   - Potrzebuję twojej pomocy - wychrypiał.
   - Tak, słyszałam, że kolejny twój podopieczny stracił życie. To już drugi po mnie. Nie próżnujesz, co?
   - Wiesz, że to nie tak. Tym razem wszystko robiłem dobrze, nie wiem jak do tego doszło, dokładnie sprawdziłem tamtą salę.
   - Czy to prawda? To prawda? - Ellie była wyraźnie podekscytowana. - Ta, która ma zaprzestać wojnie, to ona to zrobiła?
   Aaron kiwnął głową.
   - I ty jej na to pozwoliłeś?
   - Nie mogłem nic zrobić. Jej moc...
   - Dobrze wiesz, że to nie jest wytłumaczenie. - Zielone oko łypnęło na niego oskarżycielsko.
   - Wiem. Ale musi być coś co mogę zrobić aby je odzyskać. Cokolwiek.
   Dziewczynka oblizała blade usta.
   - Ostatnim razem, ze mną, to również był wypadek. Wtedy, dwadzieścia lat temu. I uznano, że jesteś niewinny. Zachowałeś skrzydła.
   Aaron milczał.
   - Nie przyszło ci do głowy, że może musiałeś upaść, a powodem tego wcale nie był ten dzieciak?
   Upadły anioł zesztywniał. W dawnych czasach napiąłby nie tylko plecy, ale też skrzydła. Teraz poczuł tylko bolesne pulsowanie w łopatkach.
   Ellie rozejrzała się szybko. Ludzie w klubie kompletnie nie zwracali na nich uwagi, każdy zajęty swoimi sprawami lub ustami kogoś innego. Kolorowe światła na parkiecie sprawiały, że po ścianach pełzały niesamowite cienie splecionych ze sobą sylwetek. 
   - Niektórzy zmarli mówią, że czas przepowiedni nadchodzi, że jest coraz bliżej spełnienia.
   - Przepowiedni? Jakiej przepowiedni?
   Dziewczynka przewróciła oczami dla jego słabej pamięci.
   - Pamiętasz, co mi opowiadałeś kiedy nie mogłem zasnąć? Historię o pięknej pani powstałej z samego pragnienia: wolności i pokoju. Pani, która uratuje nasz świat, świat do którego teraz, jako duch, należę, choć niezupełnie. 
   - Pamiętam - wyszeptał.
   - A pamiętasz co mi zawsze odpowiadałeś gdy pytałam czy piękna pani przyjdzie kiedyś i do ciebie? - dziewczynka nachyliła się bliżej uważnie obserwując każdy jego ruch. 
   - Każda historia jest prawdziwa i może dotyczyć każdego z nas, jeśli tylko taka będzie wola świata.



_____________________________________
padok* - ogrodzony piaszczysty, albo trawiasty plac przeznaczony do wychowu koni(...)
mezalians** - małżeństwo z osobą niższego stanu.












środa, 7 maja 2014

Rozdział X.

Demoniczne żądło


       




   Krople deszczu nierytmicznie uderzały o spadzisty dach budynku liceum tworząc irytującą kakofonię. Uczniowie, każdy skupiony na swoich sprawach, tłoczyli się niczym mrówki na szkolnych korytarzach i w klasach. Dało się słyszeć szelest kartek, skrobanie kredy po tablicy i coraz to barwniejsze przekleństwa szkolnego woźnego, któremu po raz kolejny ktoś ukradł mopa. 
      W tym wszystkim jedno odbiegało od rutyny, a może warto by rzec: jeden. Czułam jego obecność prawie tak dobrze, jak swoją własną. Był pusty, bez sił witalnych. Tak na prawdę nie znałam tego chłopca, ale chłonąc jego duszę posiadłam całą wiedzę i wspomnienia jakie miał, zrozumiałam, że już zawsze będzie częścią mnie, przynajmniej dopóki jego dusza nie wróci do ciała.
    - I co, mamy tak po prostu tam wejść? 
    - Przecież nie wlecimy. - zakpił Aaron, a po chwili dodał ze smutkiem w głosie: - Nie posiadam już skrzydeł.
    Chciałam go pocieszyć, ale co miałabym powiedzieć? Przecież to przeze mnie je stracił. 
   - Chodź braciszku. - mruknęłam ni to zjadliwie ni to słodko, ale tak, że musiał się uśmiechnąć. Cali przemoczeni skierowaliśmy się w stronę głównej bramy, podeszwy naszych butów lekko plaskały w zetknięciu z trawnikiem, a mokre włosy przylepiały się do karków.
   - W czym mogę służyć? - zapytała skrzekliwym głosem szkolna sekretarka. Była nią niska kobietą o stanowczo zbyt wielu krągłościach i dość wymuszonym uśmiechu. Siwiejące już włosy były spięte w koka na czubku głowy, a na nos wciąż zsuwały się okulary w srebrzystych oprawkach. Rzuciła nam nieufne spojrzenie spod przymrużonych powiek.
   - Dzień dobry - Aaron posłał jej jeden ze swoich olśniewających uśmiechów, które aż krzyczały ,,padnij na kolana i zacznij mnie czcić!", a mina kobiety momentalnie zrzedła. Prychnęłam pod nosem.
   - W czym mogę ci pomóc młodzieńcze? - tym razem jej głos był słodki jak landrynki i irytujący jak dźwięk paznokcia przejeżdżającego po szybie.
   - Chciałbym zapisać siostrę do szkoły - popchnął mnie w kierunku biurka. Zmierzyłyśmy się wzrokiem. Zauważyłam, że do koszuli z żabotem ma przypiętą białą plastikową plakietkę z imieniem: Alissa Novellet.
   - Dzień dobry - bąknęłam. Bardzo korciło mnie aby powiedzieć coś na temat ciepłego przyjmowania uczniów, ale się powstrzymałam. Nie mogliśmy zostać wyrzuceni po pięciu minutach. Pół godziny, to co innego.
   - Jest praktycznie środek semestru, zdaje pan sobie z tego sprawę, prawda? 
   Aaron, to znaczy mój brat Aaron, opowiedział Aliss całkiem zgrabną historyjkę o śmierci rodziców w wypadku samochodowym, o braku innych krewnym i o tym, że to on, biedak, musiał przerwać studia aby zająć się mną dopóki nie ukończę osiemnastu lat. Dodał też, że wyjechaliśmy z miasta przez złe wspomnienia związane ze śmiercią rodziców.    Bardzo dobrze wszystko przemyślał. Dzięki śmierci rodziców nikt nie mógłby się dziwić, dlaczego to on przychodzi na wywiadówki. Wyprowadzka natomiast stanowiła wspaniały pretekst dla braku naszych danych w tutejszym rejestrze urodzeń. Nie wiedziałam, że potrafi tak dobrze kłamać.
   - Ojej, tak mi przykro - wymruczała Aliss, choć mnie wcale nie wyglądała na smutną. Pewnie na śniadanie chrupie takie historyki. - A teraz poproszę pana o dowód tożsamości, wypełnimy odpowiednie papiery i ktoś oprowadzi was po szkole. Co prawda trwają teraz lekcje, ale to żaden problem.
   Chwila, dowód tożsamości? Skąd Aaron mógłby taki wziąć? Nie był człowiekiem, tylko upadłym aniołem. Oczyma wyobraźni widziałam dwóch ochroniarzy wyprowadzających nas z budynku szkoły, trzymali nasze ramiona w żelaznym uścisku. Szamotałam się ze wszystkich sił, próbując się uwolnić, ale, bądźmy szczerzy, dwaj napakowani ochroniarze kontra jedna, niewyszkolona dziewczyna? To nie mogło się dobrze skończyć.
   Zwróciłam przerażone spojrzenie w kierunku Aarona  i zarejestrowałam jego uśmiech gdy podawał swoje prawo jazdy. Byłam ciekawa skąd je miał, ale i zanotowałam sobie w pamięci by nigdy nie jechać z nim samochodem.
   Kobieta zniknęła za drzwiami jakiegoś pokoju po drugiej stronie sekretariatu prosząc, abyśmy usiedli i rozgościli się co w tłumaczeniu znaczyło: nie dotykajcie niczego bo urwę wam głowy, a to będzie i tak najłagodniejsza kara.      Rozparłam się w ciemnobrązowym skórzanym fotelu gapiąc się w sufit, gdy moją uwagę przykuło bzyczenie. Delikatne, ledwie słyszalne, dochodziło z pokoju, w którym zniknęła sekretarka, ale było też drugie, o bardziej nieokreślonym źródle. Kiedy zamknęłam oczy bzyczenie zrobiło się głośniejsze i bardziej przytłaczające, a pod moimi powiekami zamajaczyły tysiące jasnych światełek różnych wielkości.
   - Ty też to słyszysz? - mruknęłam do Aarona nie otwierając oczu.
   - Co takiego? - spytał, a skóra zatrzeszczała gdy się poruszył.
   - To brzęczenie. Widzę też światła - uchyliłam powieki i nie zdziwiłam się gdy w pokoju oprócz obecności Aliss i szelestu dokumentów wyczułam obecność tego blasku.
   - Czym ty właściwie jesteś? - w jego tonie brzmiała irytacja, a wzrok był zimny i przeszywający. Zniknął ten czarujący młodzieniec sprzed paru chwil.
   - Nie rozumiem pytania - zaskoczył mnie spokój we własnym głosie.
   - Kolor twoich oczu wciąż się zmienia. Nie mogłem uchwycić twojej esencji, a teraz jaśniejesz. Do tego słyszysz i widzisz dusze. Co tu się, do cholery, dzieje!?
   Ostatnie zdanie prawie wykrzyczał. Szelest dokumentów umilkł i wiedziałam, że Aliss podsłuchuje, dlatego też ostrożnie dobierałam słowa, jednocześnie przemawiając do niego w myślach.
   - Braciszku, uspokój się, nie chciałam tego powiedzieć. Przepraszam.
   Anioł wbił we mnie wzrok.
   - Jesteśmy podsłuchiwani - powiadomiłam go. - Czyli to brzęczenie i światła to dusze? Ludzkie dusze?
   - Tak, ale nie mam pojęcia jakim cudem możesz... Możliwość wyczuwania ich obecności, widzenia ich i słyszenia mają tylko anioły, nawet te upadłe, ta umiejętność jest...
   - Cechą rasy - dokończyłam za niego gorzko.
   Nie zdążył odpowiedzieć gdy do pokoju weszła sekretarka z niebieską teczką w rękach i uśmiechem pełnym ulgi.
   - Wszystko załatwione - podała mi legitymację ucznia, plan lekcji i listę podręczników. - Zaczynasz od jutra. A teraz idźcie do pokoju gospodarzy na drugim końcu korytarza, ktoś powinien was oprowadzić - prawie wypchnęła nas na korytarz, a kiedy przekroczyliśmy próg zatrzasnęła drzwi. 
   Przyglądałam się legitymacji z konsternacją. Widniało na niej zdjęcie, które Aaron zrobił mi komórką. Moja mina bynajmniej nie była przyjazna i bałam się, że to może odstraszyć potencjalnych sojuszników. Otrzymałam też nazwisko: Mara Raven. 
   - Dlaczego akurat Raven?
   - Nie wiem, po prostu uznałem, że do ciebie pasuje.
   - Jestem krukiem? - zdziwiłam się.
   - Nie, nie o to mi chodziło. - wyjaśnił ze śmiechem. - Kruk jest ptakiem często utożsamianym z istotami magicznymi ponieważ jest on dla ludzi zagadką tak samo jak my. Niektórzy sądzą, że spotkanie takiego ptaka przynosi pecha, inni uważają go za zwiastun pomyślności. Ale nigdy tak na prawdę nie było pewności co kruk sobą reprezentuje, zupełnie jak ty.
   Nie odpowiedziałam, zamiast tego z wahaniem zapukałam do drzwi pokoju gospodarzy.
   Otworzył nam przystojny chłopak ze znudzoną miną, z rodzaju tych, noszących bojówki i palących papierosy za szkołą. Miał półdługie brązowe włosy i ciemnozielone oczy z żółtymi źrenicami. Wilkołak.
   - Czego? - wyraźnie nie był szczęśliwy, że ktoś śmie mu przeszkadzać. Ponad jego ramieniem zauważyłam większą grupkę osób otaczających siedzącego na krześle przerażonego chłopaka w wyprasowanej białej koszuli i nieszczęśliwej minie - zapewne główny gospodarz.
   Przepchnęłam się obok wilkołaka i zmroziłam grupę spojrzeniem, na prawdę zależało mi na naszej sprawie i tym razem nie mogłam nawalić.
   Wysoka niebieskowłosa dziewczyna z mnóstwem kolczyków wystąpiła z szeregu, oparła ręce na biodrach i mlaskając gumą powiedziała: 
   - Potrzebujesz czegoś konkretnego maleńka?
   - Na początek chciałabym żebyście wyszli - oparłam jak najmilszym głosem.
   Wybuchnęli chóralnym śmiechem. Doprawdy, widziałam wystarczająco dużo filmów o nastolatkach by wiedzieć jak to wszystko się skończy: główna bohaterka nagle dostanie niespotykanej siły i rozgromi wszystkich obecnych w pomieszczeniu z wyjątkiem nieszczęsnego gospodarza. Idiotyczne, to prawda, ale jakie satysfakcjonujące. Niestety ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Pomyślałam o Aaronie i o tym jak jednie za pomocą uśmiechu był w stanie uzyskać to, czego pragnął. Może ja też tak potrafiłam?
   Sięgnęłam do mojego wnętrza, tak, jak uczyła mnie Opiekunka i zaczerpnęłam odrobinę mocy. Jednak ta moc nie była lepką ciemną masą właściwą dla demonów. Była jaśniejącą kulą energii i sprawiała, że moje włosy elektryzowały się.    Światło wypełniło pokój, a ja poczułam, że jestem częścią czegoś większego, nie byłam sama, światło było ze mną. Aaron położył dłoń na moim ramieniu ofiarowując wsparcie swoją obecnością.
   Na moją twarz wpłynął uśmiech gwiazdy filmowej choć w myślach beształam się za bycie pustą laleczką. Wszyscy w pokoju patrzyli na mnie kiedy czystym głosem rzekłam: 
   - Czy moglibyście, proszę, wyjść? 
   Nie odwracając ode mnie wzroku przepchnęli się gęsiego przez drzwi, a gospodarz tuż za nimi.
   - Ale nie ty! - złapałam go za tył koszuli i wciągnęłam z powrotem. Przerażenie na jego twarzy było jak kubeł zimnej wody. Natychmiast odcięłam dopływ mocy i znów byłam tą samą, niezbyt przekonującą dziewczyną. I było mi z tym dobrze.
   - Co to właściwie było? Wyglądało to prawie jakby cię napastowali - Aaron był odrobinę poirytowany.
   - Przepraszam, ale kim jesteście?
   - Jestem nową uczennicą, mam na imię Mara, a to mój brat - Aaron. Przepraszam za jego porywczość.
   - On też będzie się tu uczył? - gospodarz patrzył na niego z powątpiewaniem.
   - Nie, ja tylko opiekuję się siostrzyczką - zarzucił mi ramię na szyję i dorzucił, jak na starszego brata przystało: - Jeśli ją tkniesz powyrywam ci wszystkie kończyny i dam ci je do zjedzenia.
   - D-dobrze - ta groźba wyraźnie zbiła go z pantałyku. Odchrząknął i wygładził przód koszuli. - Jestem Alexander, ale przyjaciele mówią mi Alex, chodźcie za mną, oprowadzę was po szkole.



***


   Kolejna kropla lodowatej deszczówki wleciała za kołnierz jego kurtki i ściekła po plecach. Jako wampir nie odczuwał zimna, ale było to co najmniej irytujące. 
   Siedział na tym drzewie od dobrych dwóch godzin i czekał. Idiotyczne polecenie Paul'a, ale Riv wiedział, że przyjaciel nie prosiłby o to gdyby nie miał ważnego powodu. Tak więc podczas gdy on sterczał na deszczu wilkołak poszedł do starej siedziby elfów aby wykorzystać przysługę jaką były winne jego rodzinie. Tak na prawdę sama obietnica została złożona przez elfy siedem pokoleń temu, jednakże jego przodkowie zostawiali ją na specjalną okazję, licząc, że kiedyś przysłuży się Sprawie Pokoju, jak nazywali Marę i to, do czego została stworzona. 
   - Jestem, możemy wracać - Paul stał przy wejściu do przejścia, do pasa miał przywieszone dwa ciężkie miecze w czarnych skórzanych pochwach ozdabianych misternymi zawijasami. Robota elfów zawsze była zachwycająca i niebezpieczna.
   Riv z westchnieniem wsiadł do samochodu, odpalił silnik i poczekał cierpliwie aż Paul zapakuje się na tylne siedzenie. Z jakiegoś powodu zawsze siadał z tyłu. Wilkołaki i ich dziwactwa.
   - Dokąd? - mruknął grając swoją rolę szofera.
   - Do Rezydencji. Mamy całą broń, możesz zacząć szkolenie, choć szczerze mówiąc odrobinę zazdroszczę ci uczennicy. Może to ja powinienem ją uczyć?
   Riv zobaczył błysk błękitnych oczu wilkołaka we wstecznym lusterku i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
   - Z twoją reputacją? Mógłbyś być najwyżej workiem treningowym.
   Wybuchnęli śmiechem. Riv uwielbiał ich przyjaźń; mieszanina sarkazmu, wytykania błędów i czystej sympatii. Byli prawie jak bracia, a dzieliły ich całe kilometry pod względem pochodzenia, rasy i upodobań. 
   - Jej worek treningowy to i tak dobra robota w porównaniu do faceta, który będzie siekany mieczem, smagany nożem, biczem, okładany ciosami i...
   - Dobra, wystarczy! - przerwał mu ze śmiechem. - Może to wydaje się okropne, ale mam przeczucie, że będę miał mnóstwo zabawy.
   - Och, z pewnością, tylko z daleka od szyi - parsknął Paul.
   Riv uniósł jedną rękę nad głowę w geście poddania i docisnął pedał gazu. 







           

środa, 23 kwietnia 2014


Rozdział IX.

Zapłata za głód


,,(...)If this is to end in fire,
Then we should all burn together,
Watch the flames climb high into the night"

            - E.Sheeran "I see fire"



   Mój telefon dzwonił i dzwonił jednak ja wcale nie kwapiłam się by odebrać. Spokojnie sączyłam jeden ze słynnych ziołowych naparów Dawida, który miał uśmierzyć skurcze żołądka. Byłam głodna, ale nie mogłam zmusić się do jedzenia.
   Moje spojrzenie znowu padło na irytujący telefon. Wiedziałam co będzie gdy nacisnę zielony przycisk: kolejne przypomnienie o spotkaniu z Aaronem. Doprawdy, anioły, zwłaszcza te upadłe, potrafią być strasznie upierdliwe. Zastanawiałam się jak wszedł w posiadanie mojego numeru. Czy niebo posiada jakąś boską bazę danych? I skąd wziął telefon? Musiałam go o to zapytać. 
   Rozległ się kolejny dzwonek. 
   Westchnęłam.
   - Tak? - wiedziałam co usłyszę, ale nie mogłam wiecznie go zbywać. 
   - Wreszcie odebrałaś. Otwórz okno.
   - Co? - odwróciłam się. Ciemna postać stała na parapecie, pukając. Rozłączyłam się, podbiegłam do drzwi przekręcając klucz w zamku, a następnie otworzyłam okno. Aaron wylądował na podłodze cały przemoczony, podniósł się i okazał mi się w całej swej stu dziewięćdziesięciu centymetrowej okazałości. Był ubrany w białą szatę ze złotym pasem, który mienił się prawie tak samo jak jego włosy. Był boso.
   Parsknęłam śmiechem.
   Spojrzał na swój strój, potem na mnie i jeszcze raz na siebie.
   - Coś nie tak?
   - Wszystko.
   Przekrzywił głowę. Nie rozumiał. Oczywiście.
   - Jeśli masz grać mojego starszego brata musisz wyglądać bardziej...ludzko.
   - Jeśli masz grać moją młodszą siostrę musisz wyrażać większy szacunek wobec brata - wycedził przez zaciśnięte zęby. Uraziłam go. Cóż, zdarza się.
   - Musisz się przebrać. - pokręciłam głową, skrzyżował ramiona na piersi więc ciągnęłam: - Obserwujesz ludzi od setek lat, czy teraz się tak ubierają?
   - Nie. - wyraźnie dał za wygraną. Pociągnęłam go za rękę w stronę korytarza. Przekręciłam klucz, a kiedy znaleźliśmy się za drzwiami ruszyłam w stronę schodów i pokoju Riv'a. Ten wyjechał gdzieś pod pretekstem kompletowania odpowiedniego sprzętu do naszych treningów. Okazało się, że Zheida zatrudniła go jako mojego osobistego nauczyciela walki. Nieźle się zapowiadało.
   Drzwi do pokoju wampira nie wydały żadnego dźwięku po ich otwarciu, przesunęłam wzrokiem po skotłowanej pościeli i książkach rozrzuconych po podłodze. Riv wyraźnie szukał czegoś przed wyjściem.
   Zręcznie wyminęłam wszystkie przeszkody, podeszłam do szafy i na chybił trafił wyjęłam ubrania, które w miarę do siebie pasowały, i których nie byłoby wampirowi szkoda. Złapałam też jakieś buty po czym nie patrząc za siebie, rzuciłam je w stronę Aarona. Wiedziałam, że złapie zawiniątko, i zrobił to, oczywiście.
   - Mam to włożyć? - spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie oznajmiła, że męskie stringi to najnowszy krzyk mody.
   Bez słowa wskazałam pomieszczenie naprzeciwko sypialni, anioł łypnął na mnie, a następnie cicho zatrzasnął za sobą drzwi łazienki.
   Czekałam dobre dwadzieścia minut nim wyszedł, w tym czasie zdążyłam przebrać się w wygodne jeansy rurki, bawełnianą koszulkę, czarną ramoneskę i moje zwyczajowe trampki. Kiedy anioł stanął przede mną byłam już nieco poirytowana. Nie oglądając się rzuciłam:
   - Długo karzesz na siebie czekać. Spotkamy się w stajni.



***


   Ubrania, które mu dała były niewygodne; ciasne w krępujących miejscach, a sztywne prawie wszędzie. Jak ludzie mogą w tym chodzić? Do tego buty, które otrzymał miały gumową podeszwę i nieprzyjemnie plaskały w zetknięciu z mokrą nawierzchnią dróżki prowadzącej do stajni. Kiedy stanął w jej progu potrząsnął głową aby pozbyć się kropelek deszczu osiadłych na włosach, usłyszał ciche nucenie. Na początku myślał, że się przesłyszał, ale nie. 
   Stał sparaliżowany nasłuchując cichej melodii tak czystej, że nie mogła wychodzić z gardła człowieka. Jak zahipnotyzowany ruszył za dźwiękiem wprost ku jednemu z boksów gdzie stała piękna czarna klacz z zadowoleniem parskając gdy Mara czesała jej grzywę, ale on wcale nie zwrócił uwagi na konia, bardziej zastanawiała go dziewczyna. Jej sylwetka emanowała jasnym, delikatnym światłem, które zwykły człowiek mógłby przeoczyć, ale on przecież nie był człowiekiem. Ów światło otaczało ją jednolitą łuną lekko skrząc się przy końcówkach białych włosów i tworząc niesamowite refleksy na karej sierści konia. Dziewczyna wciąż nuciła, a Aaron nie po raz pierwszy zastanowił się czym ona właściwie jest.
   - Gotowe, moja mała - mruknęła Mara i odłożyła szczotkę. Aaron przyglądał się jak z wprawą zakłada i zapina siodło, chwyta za lejce i spogląda koniowi w oczy by po chwili ucałować go w miękkie chrapy.
   - Długo masz zamiar się tak przyglądać? - to pytanie wyrwało go z transu. Musiał parę razy odchrząknąć by odpowiedzieć.
   - Nie chciałem ci przeszkadzać. - niespokojnie przestąpił z nogi na nogę.
   - Twój koń jest już gotowy. - tu wskazała na pięknego kasztana w boksie obok. - Myślę, że Raphael będzie ci dobrze służył. Umiesz jeździć? Konie to w tym wypadku najlepsze wyjście, zważywszy, że nie mamy samochodu.
   Skinął lekko głową.
   - Lepiej będzie jeśli poćwiczysz. Pewnie ostatnio siedziałeś w siodle za czasów starożytnego Rzymu? - rzuciła sarkastycznie, ale miała rację. Dokładnie wtedy po raz ostatni dosiadał konia. 
   Z ociąganiem wdrapał się na grzbiet Raphaela na co ten parsknął i prawie stanął dęba.
   - Jesteś spięty, a on to czuje. Musisz się uspokoić i pokazać mu, że to ty jesteś panem. - widząc jego powątpiewające spojrzenie uśmiechnęła się. - To wcale nie będzie umniejszało jego wartości. On po prostu musi mieć pewność, że wiesz co robisz. Rozluźnij się, bądź pewien swoich ruchów, a zaraz przypomnisz sobie dawne czasy.
   Miała rację, znowu. 
   Po kilku runkach wokół stajni dokładnie pamiętał co i jak, ale kiedy dołączyła do niego dziewczyna znowu skupił całą swą uwagę na obserwację jej gestów, próbując dostrzec jej prawdziwą naturę.
   Dłuższy czas jechali w ciszy, aż w końcu anioł nie wytrzymał i zapytał, byle tylko nawiązać jakąś rozmowę:
   - Jak jej na imię? - wskazał karą klacz.
   - Ismira.
   - Ładnie. 
   I to chyba na tyle jeśli chodzi o błyskotliwą konwersację - pomyślał. Na całe szczęście zbliżali się już do miasta. Aaron z przyjemnością wciągnął w nozdrza zapach podmokłej ziemi i spalin. Była to miła odmiana od wcześniejszego smrodu rozkładu i strachu jaki unosił się nad Przeklętym Miejscem, jak nazywali je ludzie, a kiedyś też i jego podopieczny. I właśnie dla niego tu był, aby zobaczyć czy jest jeszcze coś, co może zrobić.
   Wspomnienia zatańczyły przed jego oczami tak żywe, jakby cała tragedia rozgrywała się właśnie teraz: usta dziewczyny, jego krzyk aby chłopak się nie poddawał, aby z tym walczył, rozrywający ból placów podczas wyrywania skrzydeł. Poczuł pieczenie łez pod powiekami, ale nie zapłakał, choć bardzo chciał.        Cienie tamtego dnia ukazały mu chłopca w jego ramionach, odłożył jego ciało najdelikatniej jak potrafił i zwrócił swój gniew ku sprawczyni tego nieszczęścia: Marze. Był gotów odesłać ją tam, gdzie jej miejsce, do któregoś z piekielnych wymiarów, gdzie żyją demony. Ale ona nie była demonem. To prawda, że posiadała jakąś esencję, ale kiedy próbował ją pochwycić ta ulatniała się. To zupełnie tak, jakby dziewczyna zmieniała się, ale nie bardzo wiedział w co. 
   Dlaczego nie zniszczył jej i nie odebrał duszy byłego podopiecznego? Nie tylko dlatego, że był do cna wyczerpany, ale dlatego, że nie mógł się do tego zmusić. 
   Zdenerwowany zacisnął pięści, a jego wierzchowiec spiął się wyczulony na każdą reakcję jeźdźca. 
   Przepraszam. - wysłał myśl w głąb umysłu zwierzęcia.
   - Wszystko w porządku? - zapytała Mara z autentyczną troską w głosie. Odwrócił się do niej i spostrzegł, że oprócz poświaty wokół jej ciała zmieniło się coś jeszcze: oczy. Teraz miały kolor jasnego złota. Były piękne, choć podkrążone i lekko zapadnięte. Aaron patrząc na nią, z zaskoczeniem stwierdził, że zmizerniała. Może nie tylko jego dręczyło poczucie winy?
   Z wysiłkiem uśmiechnął się i skinął głową. W duchu śmiał się ze swego położenia: on, upadły anioł pozbawiony prawie całej swej mocy, zawarł umowę z osobą, która jest przyczyną jego upadku. Ale była też jego jedyną sojuszniczką.
   Wolał nie myśleć co by było gdyby dziewczyna nie wyraziła skruchy i nie zaproponowała pomocy. 
   - Aaronie - ton głosu Mary świadczył o tym, że już kilka razy coś do niego mówiła, a on, błądząc myślami, milczał. 
   - Przepraszam, co mówiłaś?
   - Pytałam, jak znajdziemy tego chłopaka i czy jesteś pewien, że będzie normalnie funkcjonował? W końcu to ja mam jego duszę. - spuściła oczy.
   - Oczywiście, że nie będzie funkcjonował bez zarzutu. Ciało bez duszy to idealna pożywka dla pomniejszych demonów. Podejrzewam, że został opętany.
   - Ale to oznacza, że może być wszędzie. Dlaczego więc jedziemy w stronę jego szkoły? Czy nie odbył się ostatnio jakiś bal na zakończenie roku szkolnego?
   - Tak, odbył się, ale to był bal z okazji urodzin dyrektora szkoły, jest wydawany co roku. Choć rozumiem dlaczego myślałaś, że to bal maturalny. Uczniowie młodszych klas często proszą maturzystów o wpis do ksiąg pamiątkowych podczas tej zabawy, ponieważ wtedy łatwiej jest do nich dotrzeć.
   - Ale dlaczego miałby być w szkole? - dopytywała.
   - Ponieważ to znany teren, ponadto chłopak był lubiany i szanowany. Myślisz, że demon nie chciałby wykorzystać tej popularności do swoich celów?
   Dziewczyna skrzywiła się i popędziła konia. Kłusowali teraz obok siebie wsłuchując się w tętent kopyt na wysypanej żwirem drodze.
   - Podsumowując wszystko - zaczęła Mara, a chłopak spojrzał na nią kątem oka. - Mam udawać nową uczennicę, twoją siostrę, wybadać co i jak, a potem nakłonić demona do wyjścia z ciała i zwrócić chłopakowi duszę?
   - Właśnie tak - odparł Aaron.
   - Nic prostszego - mruknęła z goryczą.
   

















sobota, 1 lutego 2014

Rozdział VIII.



Niemożność zwrotu


,,Jestem niewiniątkiem.
      Jestem, czym mogłem być.

             Marzenia, o których opowiadasz,

                    Teraz pozostają na zniszczonej skórze.

   Tu spoczywa histeria.
          Ziemia, gdzie króluje chaos.
Globalne Zmącenie,
               Pochyla się do skręconych dróg.''

                                         - Black Veil Brides "Wreched and Divine" 



   Trzask.
       Kap. Kap. Kap.
       Trzask.
       Podskakiwałam z każdym kolejnym uderzeniem pioruna, strach przeszywał moje ciało, z którego smętnie sączyły się stróżki lodowatej wody. Nie wiem jak długo tam stałam czekając na niego. Obiecał, że ma plan, a ja nie mogłam odmówić. Było w nim coś niezrozumiałego, coś, co kazało spełniać polecenia. Czy anioły, nawet te upadłe, mają jakąś zdolność wpływania na umysły? Czy to po prostu moje poczucie winy kazało mi trwać w tym deszczu?
   Spojrzałam zrozpaczona w kierunku drzwi za którymi czuwał Len czekając na ewentualnych chętnych do wejścia do klubu, były dni, kiedy takich nie brakowało i, nawet wśród sporego zgiełku jaki tworzyli potencjalni goście, słychać było trzask jego ramienia kiedy blokował przejście gdy ktoś nie odpowiedział na zadane przez niego pytania. Len, jak na stworzenie tak osobliwe, był dosyć łagodny, a przynajmniej nigdy nie zauważyłam oznak irytacji, które przecież są naturalną rzeczą kiedy ja kogoś poznaję.
   Trzask.
   Mruknęłam z irytacją i co najmniej po raz setny obiecałam sobie, że jeśli anioł zaraz nie przyjdzie zadzwonię do Riv'a żeby po mnie przyjechał. W tym wypadku nie mogłam liczyć na pomoc Lidii. Demony odnajdują swoich za pomocą smaku. Esencja każdego demona smakuje inaczej, ta Zheidy była korzenna z lekką nutą tymianku natomiast Lidia roztaczała wokół siebie woń suszonych kwiatów i cedru. Tak więc kiedy zaczęłam przebywać z aniołem mój organizm zaczyna przejmować cechę rasy, w której obecności przebywam, a przynajmniej tak mi to wyjaśniono.
   Trzask.
   Zaczęłam grzebać w kieszeni płaszcza, który z niewyjaśnionych powodów pojawił się na wieszaku przy wyjściu z klubu, szukając telefonu. Pamiętałam dzień kiedy Dawid wszedł do biblioteki, gdzie urzędowałam szukając jakiś powieści, z dość dużym prostokątnym brązowym pudełkiem i tajemniczym uśmiechem. W pierwszej chwili bałam się, że niesie mi bombę do rozbrojenia i że ode mnie zależy teraz los całej rezydencji jednak on bezceremonialnie otworzył pakunek i wyjął płaskie urządzenie z dotykowym ekranem, na moje pytanie cóż to u licha jest odpowiedział, że to telefon i, że mam tam zapisane wszystkie potrzebne mi numery, w tym Zheidy, Lidii i Riv'a.
   Nadal nie do końca rozumiałam jak to wszystko działa, ale z obsługą radziłam sobie nieźle. Chwyciłam telefon obiema dłońmi następnie drugą zrobiłam daszek by chronić delikatne urządzenie przed zimnymi kroplami.
   Kiedy już znalazłam właściwy numer mój palec zamarł, wpatrywałam się w zdjęcie Riv'a - patrzącego w obiektyw jasnymi oczami i jednym kącikiem ust uniesionym do góry, ten uśmiech ujawniał, że chłopak myśli o czymś innym. Ciekawe, czy jest zły o to jak go potraktowałam wychodząc bez słowa wyjaśnienia? Nie ważne czy jest, czy nie jest, potrzebowałam transportu. Może udałoby mi się wybłagać żeby wziął samochód? Kliknęłam zieloną słuchawkę.
   Jeden sygnał.
   Dwa.
   Trzy.
    - Mmm? - odezwał się zaspany głos w słuchawce, no tak, była przecież pierwsza w nocy.
    - Riv? - zapytałam nieśmiało.
    - Mara!? - natychmiast się rozbudził. - Coś się stało? Gdzie jesteś? Lidia już dawno wróciła.
    Tak jak przypuszczałam.
    - Jestem na tyłach "Za Zasłoną", mógłbyś po mnie podjechać? Samochodem? - starałam się panować nad głosem żeby go nie zaniepokoić.
    - Zaraz będę. Zostań tam - rzucił głosem nieznoszącym sprzeciwu i zaraz potem rozbrzmiało donośne "piiip" oznaczające zakończenie połączenia.
   Moja wyobraźnia podsunęła mi obraz wampira w czarnym samochodzie łamiącego wszystkie możliwe przepisy drogowe byle tu dotrzeć, a następnie na mnie nawrzeszczeć. Ten obraz sprawił, że pod kapturem i kurtyną włosów, na moich wargach zaigrał uśmiech.





***



   Riv pędził na złamanie karku a skręcając we właściwą uliczkę czuł trzepot serca w piersi. Krążenie krwi u wampirów było o wiele wolniejsze niż innych organizmów żywych, głównie z powodu tego, że ich własna krew znacznie rozrzedza się po przemianie więc aby przetrwać potrzebują dość dużych regularnych dawek krwi, a gdy grupy dawców mieszają się cały proces spowalnia krążenie dlatego też szybkie bicie serca jest prawie niemożliwe.
   Kiedy wreszcie stanął na poboczu przed wejściem do teatru wypadł z samochodu zostawiając silnik na jałowym biegu, skręcił w ciemny zaułek, a kiedy zobaczył puste oczodoły Len'a w szparze między drzwiami skinął mu głową. Stanął przy końcu zaułka i rozejrzał się, kiedy wreszcie spojrzał w dół zobaczył skuloną postać.
   Mara obejmowała się ramionami dygocąc z zimna, mokre włosy przykleiły się do czoła tam, gdzie nie osłaniał ich kaptur płaszcza, cała jej sylwetka jaśniała białym przygaszonym światłem, które, chcąc nie chcąc oświetlało prawie wszystko wokół. Wcześniej tego nie zauważył. Wzrok wampirów był dobry w każdym świetle, tak samo ostry i przenikliwy, dlatego nie dostrzegł zmiany naświetlenia.
   Riv podszedł do niej niepewnie, przykucnął i wymamrotał jej imię - odwróciła głowę i spojrzała na niego srebrnymi oczami. Zdziwiony patrzył jak jego obecność sprawia, że na tęczówkach pojawiają się plamy brązu, aż prawie całkiem pochłonęły srebro. Jej skóra zbladła, a temperatura ciała wyraźnie się obniżyła, niemal czuł promieniujący od niej chłód. Aż tak mocno oddziaływał na nią jako wampir, że przemiana trwała zaledwie minutę?
   Teraz jednak nie było czasu na zastanawianie się. Chłopak pomógł jej wstać i obejmując w talii poprowadził do samochodu. Czarna Toyota pomrukiwała dalej kiedy wsiedli. Riv dopilnował aby Mara zapięła pasy po czym ruszył z piskiem opon chcąc jak najszybciej wyjechać z miasta usilnie ignorując parę białych oczu w odległości dwóch metrów za samochodem.



***


   Dawid z marsową miną stał w drzwiach i patrzył ponad ramieniem Lidii Blare jak ta rozmawia ze swą przełożoną, a jego panią, w tafli lustra. Nieraz już zastanawiał się jak kobieta dotarła tak wysoko w hierarchii Rezydencji, że mogła do samej Zheidy zwracać się na ,,ty". Słyszał od kucharza, który pracował tu najdłużej z racji tego, że jego suflety były znakomite, wiele ciekawych rzeczy, jak choćby to, że Lidia była kiedyś zwykłą pokojówką. Sam nie za bardzo w to wierzył, a nie odważyłby się zapytać. Z zamyślenia wyrwał go krzyk Lidii:
   - A co, jeśli jej się nie udało?
   - Nie musisz się przejmować. Nigdy jeszcze nie spożywała takiego - tu Zheida zerknęła na Dawida rozważając słowa - takiego pokarmu. Na pewno była głoda.
   - A jeśli pojawił się stróż? Czasem to się zdarza - Dawid ze zdziwieniem wyłapał nutę troski w jej głosie.
   - Prawdopodobieństwo jest niskie, a teraz, jeśli łaska, przestań udawać, że dziewczyna jakkolwiek bardziej cię obchodzi - syknęła poirytowana pani Z. - To irytujące.
   Lidia tylko skłoniła nisko głowę, pożegnała się i wymamrotała kilka słów w dialekcie, którego Dawid nie rozumiał, a gdy twarz na powierzchni lustra zniknęła oboje odetchnęli z ulgą.
   - Czy czegoś pani potrzebuje? - zapytał chłopak nieśmiało, zmarszczki na twarzy kobiety pogłębiły się, choć mógłby przysiąc, że jeszcze wczoraj ich tam nie było.
   - Nie, nie trzeba mój drogi, możesz iść, dziękuję.
   Dawid skłonił się i wyszedł starannie zamykając drzwi.
   Mój drogi? Pierwszy raz ktoś nazwał go tak bez jadu w głosie. 
   Dziwne.
   Przechodził właśnie przez hol aby udać się do swojej pracowni lecz wtem drzwi otwarły się. Wszedł przez nie wampir Rivers trzymając słaniającą się na nogach pannę Marę spojrzał na Dawida i wysyczał:
   - Na co tak patrzysz? Pomóż mi, muszę zamknąć.
   Dawid podbiegł do dziewczyny i opiekuńczo złapał ją w talii. Była aż przerażająco lekka kiedy opadł na niego cały jej ciężar. Nie mógł nie zauważyć jak ich ciała zlewają się ze sobą tak, że nie wiedział, gdzie zaczyna się ona, a kończy on. Czuł słaby oddech na szyi i dłoń oplatającą mu biodra. Sapnął i pociągnął dziewczynę na fotel.
   Kiedy ją puścił i jedynie trzymał dłoń na jej dłoni uspokoił się i zapadła w sen.
   Dawid jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął zniknąć, tak, jak teraz.































poniedziałek, 30 grudnia 2013

Ogłoszenie parafialne:

   Począwszy od dziś postanowiłam wziąć się za swoją systematyczność, zedrzeć ją z podłogi, poskładać do kupy i zmusić do działania. Ciekawe czy wyjdzie.
   Wracając do tematu, od dziś obiecuję, że nowe rozdziały będą się pojawiać co sobotę. Chyba, że będą ferie, wakacje, święta czy coś innego. Wtedy nie wiem jak z tym będzie.


Koniec ogłoszenia.
M.

niedziela, 15 grudnia 2013

Rozdział VII.


Skradzione dusze

       Facilis Descersus Averno;
       Noctes atque dies patet atri ianua Ditis;
       Sed revocare gradum superasque evader ad auras;
       Hoc opus, hic labor est.
       

                                  - Wergiliusz, ,,Eneida''



  

   Kolejne zniecierpliwione chrząknięcie zmusiło mnie żebym, chcąc nie chcąc, uniosła wzrok znad książki. Riv stał nade mną z wyniosłą miną jakby pewien, że moja uwaga powinna być skierowana nieodłącznie ku niemu. Kiedy już upewnił się, że go słucham, choć nie słuchałam, oświadczył:
   - Lidia wróciła wcześniej.
   - Czekaj, co? - musiało minąć kilka sekund zanim odzyskałam kontakt ze światem. 
       Westchnął.
   - Mówiłem, że Lidia wróciła nieco wcześniej nie informując nas o tym. Stwierdziła, że to miała być niespodzianka, ale ja wiem, że chciała po prostu sprawdzić czy Rezydencja nadal stoi. I stoi! Uwierzysz? - krzyknął z udawanym entuzjazmem. Wiedziałam, że maskuje irytację wyszukanymi tekstami, ale mimo to nic nie powiedziałam.
       - Gdzie ona jest? - zapytałam zamiast tego.
       - W swojej, hm, komnacie. Rozpakowuje się.
       Skinęłam głową. Lidia wróciła, ale na pewno nie po to żeby zrobić nam niespodziankę czy skontrolować czy nie robimy aby czegoś niewłaściwego. Zabawne, że ja i Riv wróciliśmy raptem 6 godzin temu. Gdyby widziała nas w tamtym czasie... nie mam pojęcia jak by zareagowała. Teraz oboje byliśmy umyci i ubrani w świeże ciuchy, a motor Riv'a był bezpiecznie schowany w szopie pod brezentową płachtą.
   Wsunęłam zakładkę pomiędzy strony książki, odłożyłam ją i wstałam przeciągając się. Riv patrzył na mnie wyczekująco.
   - No, to co robimy? - nie wytrzymał w końcu i zapytał.
   - Co, co robimy? Ty zostajesz tutaj, a ja idę ją przywitać.
   - Przywitać - przez chwilę smakował to słowo - Czy to będzie jakieś babskie obcałowywanie się w policzki i świergotanie na temat chłopów? 
  - Obcałowywanie się, może, ale co do chłopców - spojrzałam na niego przeciągle - nie ma o kim rozmawiać.
   I odeszłam zadowolona z faktu, że wprawiłam go w osłupienie, po raz trzeci tego dnia. 
   Komnata Lidii znajdowała się na czwartym piętrze na końcu korytarza. Idąc oglądałam wykwintne zdobienia na ścianach przedstawiające wygnanie Adama i Ewy z Raju. Wschodnia część Rezydencji, czyli ta, w której się teraz znajdowałam, była upstrzona pięknymi obrazami, rzeźbami, gobelinami i tkanymi dywanami przedstawiającymi sceny z Biblii, mitologi greckiej i rzymskiej. Tuż nad dębowymi drzwiami do komnaty ku której zmierzałam namalowany był wizerunek Minotaura, okrutnego pół człowieka, pół byka żyjącego na wyspie króla Minosa - Krecie. Czasem zastanawiałam się czy takie postaci jak on rzeczywiście istnieją, bo przecież skoro ja mogłam być jednocześnie demonem i aniołem to dlaczego on również nie miałby istnieć?
   Zapukałam do drzwi starając się ignorować spojrzenie jego czerwonych ślepi. Otworzyła mi rozczochrana  kobieta i dopiero po chwili rozpoznałam w niej Lidię Blare. Ta uśmiechnęła się szeroko, złapała mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Stałam jak sparaliżowana i prawie błagałam o odrobinę powietrza. W końcu mnie puściła i zapytała wesoło, tak, jakby przed chwilą wcale nie zgniatała mi kości:
   - Co u Ciebie, Maro?
   - Dobrze, dziękuję. Jak minęła podróż?
   - Ach! - wyrzuciła ręce w górę - Było tak nudno. Nie mogłam się doczekać aż wrócę do mojej dziewczynki.
   Starałam się nie skrzywić. Odwróciła się na pięcie i pognała do walizki leżącej na łóżku, ja tymczasem rozglądałam się po pomieszczeniu. 
Miał on kształt kwadratu i ściany koloru przygaszonej zieleni z odrobiną turkusu. Po prawej znajdowały się potężne okna ciągnące się od podłogi aż po sufit, zwężając się przy końcu, natomiast całą przestrzeń naprzeciwko drzwi zajmowało potężne łóżko z baldachimem. Oprócz tego w pokoju znajdowała się duża stalowa szafa zamykana na kłódkę, która kompletnie nie pasowała do wystroju, parawan za którym się przebierano oraz toaletka z mnóstwem perfum, cieni i szminek.
   Podeszłam do łóżka ostrożnie stąpając bosymi stopami po wypolerowanym parkiecie. Lidia z okrzykiem radości wydobyła coś z czeluści walizki, która, cóż, byłaby w stanie pomieścić co najmniej dwie osoby i motor Riv'a w bocznej kieszeni. Tym, co wyciągnęła kobieta była ciemnoszara tkanina wyglądająca na cienką jak papier.
   - Nie patrz tak. Będziesz wyglądać cudownie - wyjęła do tego jeszcze parę srebrnych szpilek wysadzanych, opalizującymi w mdłym świetle okien, ćwiekami.
   - O nie, nie założę tego. Mam do siebie szacunek - ona jakby nie zważała na moje słowa, uśmiechnęła się groźnie.
   - Ależ skarbie, zaufaj mi.
   W tym momencie jedyne co chciałam zrobić odwrócić się i uciec jak najdalej od niej. Znałam Lidię od dnia przebudzenia, ale jakoś nigdy nie przejawiała chęci bawienia się w przebieranki. Złapała mnie mocno za ramię i pociągnęła w stronę parawanu, wrzuciła za niego tak gwałtownie, że aż się zachwiałam, podała mi cienki materiał i buty po czym odeszła. Jasno dała mi do zrozumienia, co mam zrobić.
   Z westchnieniem rozpaczy ściągnęłam wygodne dżinsy i T-shirt zostając w samej bieliźnie po czym sięgnęłam po coś co okazało się sukienką. Nie wiedziałam nawet z której strony jest miejsce na głowę, a z której na nogi, ale jakoś się z tym uporałam. Sukienka była do połowy uda, mocno zwężana w talii, a rozszerzana poniżej  i kończąca się tuż nad biustem. Tuż nad dekoltem znajdował się czarny koronkowy haft. Trudniejsza sprawa była za to z butami jako iż nigdy nie chodziłam nawet na obcasach nie wspominając o jedenastu centymetrowych szpilkach.
   Chwiejąc się i potykając wyszłam zza parawanu wprost w obręb krytycznego spojrzenia Lidii. Mlasnęła językiem i podeszła do mnie. Klepnęła mnie w plecy tak, abym trzymała się prosto i posadziła przy toaletce. Rozczesała mi włosy i upięła w koronę na czubku głowy pozostawiając kilka delikatnie opadających pasemek które skręciła w palcach, wszystko utrwaliła lakierem i powpinała mi tu i ówdzie malutkie diamentowe spinki. Potem poczułam puszek na twarzy, i dotyk na powiekach, coś zimnego spłynęło po mojej szyi i jak stwierdziła Lidia "byłam gotowa".
   W lustrze odbijała się obca osoba. Dziewczyna miała szczupłą bladą twarz o wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych i podbródku, oczy duże, głębokie i tajemnicze podkreślone dodatkowo odpowiednim zestawieniem brązów, szarości i czerni, otoczone były wachlarzem ciemnych rzęs. Usta miała wydatne, bladoróżowe z figlarnie uniesionymi kącikami. Szyję długą i smukłą, ramiona szczupłe, talię wąską i wdzięczną. To nie byłam ja. Wyglądałam ładnie, to prawda, ale byłam też sztuczna i pusta. Lidia westchnęła, zobaczyłam ją w lustrze. Stała za mną już przebrana, nawet nie wiem kiedy zdążyła to zrobić. Tyle, że ona miała na sobie dżinsy, ciemną koszulę i płaszcz. Włosy właśnie upinała w kucyk, kiedy skończyła powiedziała:
   - Wyglądasz cudownie skarbie, a teraz wkładaj to - na kolana rzuciła mi czarno-szary płaszcz z rodzaju tych klasycznych, dumnych płaszczy dla wyniosłych kobiet - i idziemy. Z ociąganiem narzuciłam go sobie na ramiona, sięgał mi aż do kostek, po czym zostałam, niezbyt delikatnie, popchnięta w stronę drzwi.
   Schodzenie po schodach było męczarnią, na którą bynajmniej nie byłam przygotowana, nawet teoretycznie. Nie wiedziałam jak stawiać stopę ani, w którym momencie uginać kolano, w końcu Lidia łaskawie pokazała mi jak mam chodzić i szło mi coraz lepiej. Starałam się przełykać napływające mi do gardła fale upokorzenia.
   Kiedy weszłyśmy do holu omal nie krzyknęłam sfrustrowana na widok ciemnej szopy włosów wystającej z fotela. Podeszłyśmy bliżej i wtedy zobaczyłam, że Riv śpi. Co za ulga. Ale w tym momencie oczywiście musiał zadzwonić telefon znajdujący się przy drzwiach frontowych Rezydencji. Lidia podeszła i odebrała, a po chwili wdała się w cichą rozmowę, która zanosiła się na dłuższą.
   Tak, jak sądziłam, telefon obudził wampira, który wstał, przeciągnął się i rozejrzał. Obserwowałam go kątem oka, ale twarz miałam skrytą w cieniu. Po wyrazie jego twarzy wnioskowałam, że mnie nie rozpoznaje. I dobrze. Wszystko byłoby dobrze gdyby Lidia nie oznajmiła podniesionym głosem:
   - Maro, masz pozdrowienia od Zheidy i Dawida.
   - Hm, dziękuję - odparłam po chwili. Czułam się przegrana. Dlaczego, och, dlaczego teraz!?
   Riv zwrócił ku mnie okrągłe ze zdumienia oczy i zapytał:
   - Mara?
   - Tak - bąknęłam. Nie byłam chętna do rozmowy, ale on i tak do mnie podszedł. Zatrzymał się w odległości trzech kroków i przyjrzał mi się taksująco. W duchu beształam się za nie zapięcie płaszcza. Czułam się naga kiedy na mnie patrzył. Przejechał spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem, a jego oczy pociemniały. Wyglądał jakby nie wiedział co powiedzieć, po raz pierwszy od naszego spotkania. O matko, było aż tak źle?
   Już otwierał usta by coś powiedzieć, kiedy Lidia odłożyła słuchawkę aparatu, wygładziła materiał płaszcza i przywołała mnie gestem ręki. W tym momencie cieszyłam się z jej obecności. Nie oglądając się za siebie wyszłam prosto w deszcz, naciągnęłam kaptur.
   Lidia poprowadziła mnie krętą ścieżką przez ogrody. Czułam najróżniejsze zapachy roślin i kwiatów, widziałam tyle wspaniałych barw i odcieni, ale jedyne co czułam to wbijający się w moje plecy wzrok osoby stojącej w oknie, i czułam go tak długo aż nie pochłonęła mnie lekka jak puch, delikatna mgła.
   Przy krańcu ogrodu czekał na nas czarny SUV z przyciemnianymi szybami, z wahaniem otworzyłam drzwi i już zaczynałam wsiadać, lecz nim to zrobiłam moje spojrzenie zawisło nad dachem samochodu i napotkało ciemny zarys sylwetki opartej o pobliskie drzewo. Sylwetka zaraz jednak zniknęła, a ja zostałam pociągnięta na fotel. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Ruszyliśmy.
   Jazda trwała mniej więcej pół godziny, a ja zaniepokojona co chwilę zerkałam w stronę Lidii, która, dla odmiany, wierciła się z ekscytacji. Samochód nareszcie się zatrzymał, ledwie wysiadłyśmy, a on już odjeżdżał z piskiem opon.
   Nadal lało, a ja nie widziałam zbyt wiele spod kaptura, dlatego też Lidia wzięła mnie pod ramię i poprowadziła wąską, śmierdzącą zgnilizną uliczką do obdrapanych, obskurnych drzwi z jakimś graffiti.
Rozpoznałam wejście do klubu "Zza Zasłoną" jeszcze zanim drzwi uchyliły się odrobinę i zaskrzeczał głos Lena:
   - Kto?
   - Demony - odpowiedziała wyniośle Lidia.
   - Ile?
   - Dwoje.
   Drzwi otworzyły się, a gdy Len mnie zauważył przeszedł mnie dreszcz. Był zdziwiony, to na pewno. Z resztą jak nie mógłby być. Kiedy byłam tutaj ostatnio przedstawiono mnie jako wampira, teraz jako demona. Sama nie mogłam się do tego przyzwyczaić, a co dopiero ktoś inny. Mimo to nic nie powiedział, tylko przepuścił nas w drzwiach. Posłałam mu przepraszający uśmiech mając nadzieję, że wyczyta z niego aby milczał. Skinął głową.
   Droga do oficjalnego wejścia zajęła nam mniej niż pięć minut. Z westchnieniem ulgi Lidia rozchyliła kotarę i weszła na parkiet. Spłoszona podążyłam za nią ściskając w ręku mokry płaszcz. Podeszłyśmy do baru przy którym stała ta sama dziewczyna z łuskami na ramionach, jednak tym razem bez towarzyszącego jej chłopaka.
   - Co podać? - zapytała od niechcenia.
   - Dwie spłoszone łanie, jeśli łaska - odezwała się Lidia. Och, więc ona również już tu bywała.
Odebrałyśmy napoje i przeszłyśmy przez parkiet w stronę schodów, potem na górę. Lidia witała ludzi krótkim skinieniem głowy, ale nie podchodziła. Skierowałyśmy się do kanapy pod ścianą. Miejsce było dość ustronne aby rozmawiać o delikatnych sprawach pokojowych, ale jednocześnie na tyle widoczne, aby każdy mógł tu podejść, gdyby chciał. Lidia usadowiła się wygodnie pociągnęła łyk drinka, spojrzała na mnie i zaczęła.
   - Czy wiesz, po co tu jesteśmy?
Pokręciłam głową.
   - Przyjechałyśmy tu dlatego, że ja i Zheida zgodnie uznałyśmy, że jesteś już gotowa do jedzenia.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam.
   - Nie masz na myśli...
   - Ależ tak - uśmiechnęła się niebezpiecznie - chcemy abyś spożyła pierwszą ludzką duszę.
   Straciłam oddech. Nie, one nie mogły tego ode mnie wymagać. Nie mogły! Ale mimo to wymagały. I co teraz? Starałam się zachować spokój.
   - Przecież tu nie ma ludzi - stwierdziłam chłodno.
   - Nie, nie ma. To prawda - splotła dłonie na kolanach, ale są tuż obok. Zastukała w ścianę.
   Mój żołądek zwinął się w ciasny supeł strachu gdy ściana rozsunęła się, rozejrzałam się, ale nikt z gości nie zareagował. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą. Świetnie.
   Niechętnie podniosłam się, wzięłam szklankę i ruszyłam za Lidią. Wiedziałam, że opór nie ma sensu. Potem coś wymyślę. Chyba.
   Pomieszczenie do którego weszłyśmy było niczym innym jak piwnica teatru w którym dziś odbywała się jakaś impreza. Może bal maturalny z przedstawieniem przed. W końcu była tu też sala balowa, a kiedy na początku przechodziliśmy koło sceny widziałam dekoracje.
   Lidia poprowadziła mnie po stromych stopniach, otworzyła jakieś drzwi i wypchnęła mnie przez nie, a sama w nich stanęła. Okazały się być to drzwi składziku. Odwróciłam się do niej zdezorientowana. Mruknęła coś co brzmiało jak ,,nie wracaj głodna". Aż za dobrze wiedziałam co miała na myśli.
Zatrzasnęła drzwi. Nie próbowałam się do nich dobijać wiedząc, że to zwróciłoby uwagę wszystkich obecnych.



***


   Znudzony przypatrywałem się kolejnym osobom, słuchałem kolejnych gratulacji i pozwalałem zrobić sobie zdjęcie. Doprawdy, nagroda za wybitne osiągnięcia w nauce nie była niczym niezwykłym. Połowa rzeczy uczonych w szkole nie przyda się nikomu kto już z niej wyszedł. Nawet więcej niż połowa. Ale co ja tam mogłem wiedzieć?
   Jakaś dziewczyna podeszła do mnie i poprosiła o podpis w szkolnej księdze pamiątkowej. Była ładną, choć dość niską blondynką o dużych brązowych oczach, w których skrzył się entuzjazm. Nabazgrałem jej jakieś miłe słowa, podpisałem się i uśmiechnąłem znad szklanki z colą. Tak, pomimo iż był to bal maturalny i serwowano tam alkohol, nie piłem. Żaden dzieciak nie przepuściłby okazji do napicia się, ale ja po prostu nie widziałem w tym sensu. Może byłem dziwny, nie wiem.
   Dziewczyna, która wcześniej prosiła mnie o podpis nadal tu stała paplając coś. Nie słuchałem jej, ale starałem się robić takie wrażenie. W odpowiednich momentach kiwałem głową lub pomrukiwałem stwarzając pozory podczas gdy rozglądałem się po zatłoczonej sali balowej.
   Różowe i czarne serpentyny były praktycznie wszędzie i wyglądało to tak jakby na środku sali wybuchł samochód clowna. Okrągłe stoliki dla czterech osób upstrzone były tu i ówdzie, a ludzie przy nich siedzący zdawali się myśleć tylko o tym, by z tond wyjść. Głośna muzyka disco odbijała się od dźwiękoszczelnych ścian tworząc chore wrażenie przytłoczenia psychicznego, które chyba dopadło nie tylko mnie. Jaskraworóżowa kula dyskotekowa lśniła metalicznym blaskiem nad naszymi głowami jakby prosząc aby pod nią stanąć i zacząć tańczyć, a jej światła migały po ścianach, suficie i ciałach tańczących osób błyskając zwodniczo i sprawiając, że nie mogłem odróżnić kolorów.
   Wtem srebrny błysk zwrócił moją uwagę. Przez parkiet z gracją, choć lekko spłoszona przebijała się dziewczyna, ale nie byle jaka dziewczyna. Od tej buchał zimny płomień. Nie potrafiłem wyjaśnić tego inaczej. Ona była jak zimny ogień. I patrzyła na mnie. Wyglądała tak, jakby walczyła ze sobą. W końcu ledwie dostrzegalnie skinęła na mnie i zniknęła w tłumie. Wiedziała, że za nią pójdę. I poszedłem, oczywiście. Przeklęte męskie hormony.
   Zimny ogień prowadziła mnie lawirując przez tłum, co chwile znikając i pojawiając się. W którymś momencie ujrzałem jak uchyla drzwi prowadzące do górnego poziomu teatru zwanego "lożą". Był to duży balkon z widokiem na scenę z góry. Poszedłem za nią po krętych schodach, co chwila musiałem przyspieszać aby nie tracić jej z oczu. Dziewczyna co jakiś czas oglądała się za siebie. Kiedy dotarłem do drzwi otwierających się na lożę byłem już lekko zdyszany. Z roztargnieniem odgarnąłem czarne pasma z oczu i rozejrzałem się w poszukiwaniu swojej przewodniczki.
   I była tam. Między mnóstwem czerwonych siedzeń ze złotymi numerami zauważyłem ciemną postać, czym prędzej pospieszyłem w jej stronę, ale im bardziej się do niej zbliżałem tym większe miałem wrażenie, że się oddala. Jak nieuchwytny ptak. Tak bardzo pragnąłem do niej dotrzeć.
   Ale co zrobię kiedy to się stanie? Co powiem?
   Jak na ironię losu akurat gdy zatrzymałem się by zaczerpnąć powietrza ona stanęła przede mną. Z bliska zauważyłem, że jej włosy nie są koloru platynowego blondu, były śnieżno białe. Błyszczały i skrzyły się delikatnie rozjaśniając wszystko wokół. A oczy... duże o tak niespotykanym kolorze, że zaschło mi w ustach, okolone niesamowicie długimi ciemnymi rzęsami. Nie chciałem patrzeć na resztę jej twarzy ani ciała z obawy, że upadnę tam, do jej stóp. Przyciągała w tak niebezpieczny sposób i choć wiedziałem, że nie pozwoli mi się zbliżyć to i tak tego chciałem.
   Mrugnęła, a pode mną ugięły się nogi. Nagle poczułem silny ból w okolicy serca i coś bliżej nieokreślonego co odrywa się ode mnie. Padłem na kolana młócąc powietrze rękami próbując uchwycić to coś.
   Dziewczyna pochyliła się nade mną, położyła dłonie na mojej piersi, a moje ciało przeszedł spazm rozkoszy. Coś we mnie jednocześnie krzyczało ze strachu. Jej usta znalazły się przy moich, przymknęła oczy z wyrazem głodu na twarzy, a ja tylko patrzyłem.
   Patrzyłem, nie, czułem jak między moimi ustami, a jej promień energii. I czułem ból.
   Potworny.
   Przeszywający.
   Traciłem część siebie.
   Słyszałem głosy na granicy zmysłów. Jeden należał do dziewczyny i szeptał coś uwodzicielsko, prosząco, ale drugi. Drugi był męski i krzyczał. Z bezsilności, żebym się nie poddawał, ale ja nie mogłem już walczyć.
Ból zniknął. Świadomość uleciała.


***

   Coś we mnie mówiło, że to złe. Ale nie chciałam teraz tak o tym myśleć. Moje ciało samo przylgnęło do tego chłopaka. 
   Nie wiedziałam kim jest, ale kiedy w tłumie poczułam jego esencję... Zawładnęła mną i wszystko co działo się potem było dla mnie jak sen. Czułam się jak na innym etapie świadomości.
   Piłam i piłam, karmiłam się, byłam taka głodna. Co prawda zdawałam sobie sprawę, że to egoistyczne, że go krzywdzę, ale nie mogłam przestać.
   Jednocześnie czułam się upokorzona i pokonana. I bardzo, bardzo zmęczona. Na chwiejnych nogach podeszłam do jednego w czerwonych pluszowych foteli i opadłam na niego z westchnieniem ulgi. Zamknęłam oczy, ale gdy tylko to się stało pojawiły się obrazy. Tysiące obrazów tego chłopaka. Nie zasługiwał na to. Drżącymi rękoma chwyciłam się za włosy tak mocno, że zniszczyłam do cna kunsztownie upiętą koronę, a srebrzyste pasma rozsypały się po moich ramionach i plecach. Małe diamentowe spineczki z lekkim dzwonieniem posypały się na podłogę, ale każde ich uderzenie było jak wybuch bomby w mojej głowie.
   Co ja zrobiłam? Jak ja teraz spojrzę komukolwiek w oczy!?
   Riv. Paul. Carolyn. Co oni sobie pomyślą?
   Ze wszystkich sił powstrzymywałam łzy cisnące się do oczu, przełykałam gule rosnące w gardle, ale nic to nie dało bo one wracały, coraz to większe i sprawiały, że nie mogłam oddychać. To co, że teoretycznie demony nie potrzebują powietrza. Ja potrzebowałam go w tej chwili bardzo, ale ono nie chciało dać się złapać w płuca.
   Tak bardzo zatonęłam w poczuciu winy, że nie zauważyłam stojącego nade mną przybysza. Mężczyzna był wysoki, opalony i dość dobrze umięśniony o twarzy wyrzeźbionej ręką najlepszego artysty; prostym arystokratycznym nosie, pełnych bladoróżowych ustach i dużych szaro-błękitnych oczach okolonych wachlarzem jasnozłotych rzęs, a jego twarz otaczały, niczym aureola, przydługie piaskowo złote włosy. Ubrany był jedynie w czarne spodnie. Nie miał nawet butów, ale nie wydawał się nagi.
   Patrzył na mnie srogo. Może to jakiś ochroniarz, a brak ubrań jest częścią stroju czy coś takiego.
   Wstałam pospiesznie, przygładziłam głosy i posłałam mu zakłopotany uśmiech.
   - Przepraszam, zgubiłam się. Już wracam na bal - już odchodziłam gdy on powiedział:
   - Kłamiesz.
   Odwróciłam się na pięcie i przechyliłam głowę.
   - Proszę?
   - Kłamiesz - powtórzył, a jego grzmiący głos rozległ się echem w mojej czaszce - Przyszłaś tutaj z jakiegoś powodu, i z kimś - tu wskazał na ciało bezimiennego chłopaka, z którego wyssałam duszę, i które leżało teraz pod siedzeniami prawie niewidoczne.
   - Kim jesteś? - odpowiedziałam, o dziwo bez cienia skruchy.
   - Dlaczego to zrobiłaś? Masz jakiekolwiek pojęcie jaką krzywdę mu wyrządziłaś nim umarł? Wiesz, jak to jest tracić cząstki siebie, kawałek po kawałku!? Nie, nie wiesz! - był rozgniewany niczym anioł zemsty, a kiedy pochylił się aby wyciągnąć ciało chłopca na jego plecach zauważyłam dwie bardzo głębokie i źle wyglądające szramy. Miały one kilka paskudnych odcieni czerwieni i szkarłatu tu i ówdzie znaczyły się czernią. Krew. Musiał stracić tyle krwi, a mimo to trzymał się na nogach.
   Przybysz uniósł w ramionach sztywne ciało chłopca z wyrazem takiego smutku na twarzy, że zaparło mi dech. Poczułam się jeszcze bardziej przytłoczona tym, co zrobiłam.
   I wtedy zrozumiałam.
   - Jesteś jego aniołem stróżem, prawda?
   - Byłem - odrzekł nie odwracając wzroku od twarzy podopiecznego.
   - Ja... - Co właściwie chciałam powiedzieć? Przepraszam?  To słowo nie odczyni tego co zrobiłam, ani nie zwróci chłopcu niewinnego życia.
    Milczałam, patrząc jak anioł odkłada ciało chłopca na któreś z siedzeń, delikatnie zamyka mu oczy i spogląda na mnie. I choć jego oblicze nie ukazywało żadnej emocji, szlachetne rysy pozostawały jakby uśpione i tak czułam trzaskanie iskier w powietrzu.
   Był wściekły i zrozpaczony równocześnie.
   I to była moja wina.
   - Nie będę próbował zatuszować tej sprawy dla ciebie - zaczął, uniosłam głowę na dźwięk nuty rozdrażnienia w jego głosie - Muszę to zatuszować bo taką mamy procedurę, tam, na górze. Ale nie licz na to, że ujdzie ci płazem Twój uczynek. Zapłacisz. Kiedyś. A teraz muszę wymyślić co zrobić z jego ciałem i, co ważniejsze, jak odzyskać skrzydła.
   - Pomogę ci - wychrypiałam po czym skrzywiłam się mając nadzieję, że tego nie słyszał.
   Słyszał.
   - Co?
   Szczerze przyznam, że nawet mnie zaskoczyła moja własna propozycja.
   - Powiedziałam, że ci pomogę.
   Proszę odmów. Odmów. Odmów.
   - Dobrze - chwile mierzył mnie wzrokiem - choć ze mną.
   I tak ja, będąc w tym momencie demonem, wplątałam się we współpracę z upadłym aniołem. Pięknie.