Rozdział XI.
Śmiercionośny plastik
- Dalej! Włóż w to trochę serca! - Krzyknął Riv, ja wyprowadziłam fintę i zadałam potężne cięcie w Jego nieosłoniętą lewą rękę. Uchylił się bez trudu. - Co do ma być? I tak chcesz iść na wojnę!?
- Nie wiadomo czy wojna się w ogóle odbędzie. - wydyszałam parując jego atak.
- Czasem warto dmuchać na zimne. - Wyszczerzył się, przebił się przez moja obronę i powalił na kolana. Trzymając czubek plastikowego miecza przy moim gardle rzekł: - I co? Poddajesz sie?
- Ja? Nigdy. - Odparłam, zbiłam go z nóg tym samym wytrącając mu broń z ręki. Nie nie minęła sekunda, już siedziałam na nim okrakiem przyszpilając jego barki do ziemi. Oboje dyszeliśmy jak po długim biegu, choć przecież nasza potyczka trwała zaledwie pięć minut. Dysponując szybkością i wytrzymałością wampira największe bitwy można rozegrać w bardzo krótkim czasie.
Riv wygiął sie w łuk pod moim ciężarem próbując przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Przetoczyliśmy się pare razy, ostatecznie jednak wylądowaliśmy w Tej samej pozycji co poprzednio. Nie odwracając wzroku od oczu przeciwnika sięgnęłam na oślep po mój miecz wbity obok drewnianego ogrodzenia padoku * i przyłożyłam sztuczne ostrze do gardła wampira, i tak jak on wcześniej, zapytałam:
- Poddajesz się?
- To dopiero śmiercionośny plastik - rzucił ubawiony choć, jak oboje wiedzieliśmy, pokonany. - Teraz możesz już ze mnie zejść. Chyba, że naszła cię ochota na odpoczynek na wygodnej trawie, jeśli tak to zapraszam. - Rozłożył szeroko ramiona.
- Chyba śnisz. - Wstałam i otrzepałam kolana. On również się podniósł i wymruczał mi do ucha: - Zawsze i wszędzie.
Prychnęłam.
- Co teraz? Walka wręcz?
- Nie. - Machnął ręką. - Koniec na dziś.
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Zazwyczaj trenowaliśmy po kilka godzin dziennie, Riv zdawał sie wcale nie nie przejmować kiepskimi warunkami do ćwiczeń jakie posiadał padok. Cóż, nie nie mieliśmy niczego innego, tu przynajmniej było trochę miejsca.
- Nie chce mi sie wierzyć, że w rezydencji mają szesnaście różnych rodzajów dywanów, a porządnej sali treningowej już nie - burknęłam.
- Kiepski budżet? - Podsunął Riv sięgając po butelkę wody, mnie rzucił drugą.
- Myślę, że książę piekieł może pozwolić sobie na każdą zachciankę, wiesz.
- Słyszałem, że to kapryśny władca. Być może sala treningowa nie figuruje na jego liście wartościowych rzeczy?
- Tak jak dywany? - Zaśmiałam sie i usiadłam obok niego. Drewniane belki ogrodzenia wbijały mi sie w plecy, ale niezbyt się tym przejmowałam. Spojrzałam na jego pokryte kurzem glany. Przypomniałam sobie jak się poznaliśmy. A było to tego dnia gdy dowiedziałam sie kim, raczej czym na prawdę jestem. Wyskoczyłam wtedy z balkonu i wpadłam, dosłownie, w jego ramiona. Pamiętałam, co mi wtedy powiedział: -,, Podsumujmy wszystko. Przychodzę do nowej pracy, i widzę lecącą z około dwudziestego piętra niewiastę. Bez zastanowienia łapię ją, a ona odrzuca moje zaloty, gasi wszelkie próby bycia czarującym i jeszcze oświadcza mi, że mam brudne buty. Kobieto, gdzie ty byłaś przez cale moje życie? "
Teraz, gdy o Tym myślałam miałam wrażenie jakby od tego wydarzenia dzieliły nas miliony lat świetlnych. Byliśmy sobie o wiele bliżsi, to na pewno. Ale żadne z nas nie wiedziało wszystkiego o drugim. Ja znikałam pięć dni w tygodniu ponieważ musiałam chodzić do szkoły i pomagać Aaronowi w odzyskaniu skrzydeł.
Riv nigdy nie nie pytał gdzie chodzę, nigdy też nie próbował mnie śledzić. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Uśmiechnęłam sie mimowolnie wyobrażając sobie jego reakcję gdybym mu powiedziała, że akurat nie mam nic do roboty, tylko ratuję tyłek jednego upadłego anioła, który upadł sobie właśnie z mojej winy.
- Co cię tak bawi? - mruknął wampir.
- Nic takiego - odparłam i dodałam po chwili zastanowienia. - Riv?
- Tak?
- Nigdy nie mówiłeś mi skąd pochodzisz.
- Bo nigdy nie było powodu. Jestem nauczycielem, ty uczniem. Nie musimy zagłębiać się w swoje sprawy prywatne.
A od kiedy to nauczyciel całuje uczennicę? - chciałam krzyknąć.
- Ale ty wiesz skąd pochodzę. Albo raczej jak zostałam stworzona - powiedziałam, mając przed oczami wyjaśnienia Zheidy na ten temat. Riv przy nich był.
Wampir wyprostował ramiona i zaczerpnął tchu. Właściwie żadne Dziecko Krwi nie potrzebuje tlenu, ale podejrzewałam, że jest to jakiś nawyk nabyty podczas przebywania z Paulem czy Carolyn. Oni oddychali.
- Nie dasz za wygraną, co? - zwrócił na mnie spojrzenie jasnych oczu. Pokręciłam głową. - Może zacznę od początku, tak jak Twoją historię usłyszałem od początku.
Wzięłam łyka z butelki czekając aż zacznie.
- Jak zapewne wiesz wampiryzm w jego najczystszej postaci powstał na długo przed ludzkością. Zadziwiające, ponieważ choroba może zainfekować tylko człowieka więc jakim cudem pierwsze wampiry żyły przed ludźmi? Istnieją różne wytłumaczenia. Niektórzy twierdzą, że demony wykradły z nieba plan stworzenia człowieka i aby zrobić Mu na złość zainfekowały go chorobami ze swoich wymiarów. Takimi jak wampiryzm czy likantropia. Inni poszli za ich przykładem dodając magii, która całkowicie zmieniła ludzi w elfy i mniejsze, podlegające im, skrzaty. Ale to inna historia. W każdym razie jednym z pierwszych wampirów był mój ojciec, obecnie nosi imię Thomas.
Są dwa sposoby, aby stworzyć wampira. Pierwszy jest tradycyjny. Dziecko wampirzych rodziców również będzie wampirem, jednak nie zawsze kobieta przeżywa ciążę, dziecko wampira czerpie z niej więcej siły życiowej niż przeciętne ludzkie niemowlę.
Drugi jest prosty i obecnie często uważany za haniebny. Polega on na ugryzieniu i wymienieniu krwi z ofiarą. Jednak nie każde ciało przyjmie chorobę. Stąd częste zgony starych wampirów. Jeśli któryś nagle zapragnął przemienić jakiegoś człowieka musi się liczyć z tym, że jeśli przemiana nie będzie postępować umrze nie tylko człowiek, ale i on. Wieź między przemieniającym, a przemienianym jest bardzo mocna i trwa do samego końca.
- To bardzo przemyślane - rzuciłam.
Kiwnął głową i podjął:
- Mój ojciec od czasu swojego stworzenia błąkał się po świecie czekając na, jak on to określa, właściwy moment. Wampiry jak i inne stworzenia Zza Zasłony dużo wcześniej odkryły kontynenty, nawet przed ich rozdzieleniem, dlatego dużo podróżował, a co za tym idzie, nauczył się wielu starych języków i poznał mnóstwo kultur. Uczestniczył m.in w wyprawie Columba, był też jednym z konkwistadorów, ale nie wspomina tego zbyt dobrze, może poza faktem, że to w Hiszpanii poznał moją matkę, dziś noszącą imię Katherine. Jakiś wysoko postawiony wampir przemienił ją i pozostawił samą sobie w nowej, nieznanej sytuacji. Ojciec pomógł jej jak tylko mógł, a następnie obiecał, że jeśli wróci z wyprawy - poślubi ją. Wrócił. - na jego wargach zaigrał uśmiech. - Poczekali kilka stuleci, a następnie pojawiłem się ja. Zostałem urodzony, nie stworzony.
- Cieszysz się z tego? To znaczy, że twoja matka cię urodziła? - zapytałam uważnie go obserwując.
Drgnął mu mięsień na policzku.
- I tak i nie.
- Dlaczego? - byłam zdumiona. Powinien się cieszyć. Sam przecież nazwał drugi sposób haniebnym.
- Cieszę się, że zostałem urodzony, ale być może gdybym się nie pojawił nie sprawiłbym tylu kłopotów mojej rodzinie.
Widzisz, kiedy rodzi się dziecko wampira, a już zwłaszcza jednego z pierwszych wampirów, jest to podniosłe wydarzenie. Zjeżdżają się wpływowi krewni, bogaci znajomi i organy władzy naszej rasy. Jednak kiedy dowiadują się, że matka dziecka powstała za pomocą przemiany... każdy reaguje inaczej. Są tacy, których to wcale nie obchodzi, ale są też ci, którzy uważają iż został popełniony mezalians**, a ja jestem jego owocem.
- Wampirzy mezalians? - zasłoniłam usta ręką żeby nie wybuchnąć chichotem. Zaraz spoważniałam.
- Tak - głos chłopaka był przepełniony goryczą. - Oczywiście rodziców nigdy nie obchodziło to, co myślą o nich inni, ale ja wiedziałem, że ma to wpływ na nasze życie: firma ojca podupadała, matka, która była medykiem, straciła wielu dobrze płacących klientów. W podziemiu informacje rozszerzają się szybko.
Chciałam coś powiedzieć, pocieszyć go jakoś, powiedzieć, że to nie jego wina, że wiem jak się czuje. Ale prawda była taka, że nie wiedziałam. Dotknęłam więc tylko jego ramienia i powiedziałam, że w następnej walce dam mu wygrać. Uśmiechnął się krzywo, jak to on.
- Maro?
- Mhm? - odpadłam ze wzrokiem utkwionym nad koronami drzew. Obserwowałam zachód słońca, wyczuwałam jak rośliny zwijają swe płatki, zwierzęta kładą do snu. Nastała pora cienia, powinnam czuć się jak ryba w wodzie, dlaczego więc tak nie było?
- Nie przeszkadza ci to? - w jego głowie wychwyciłam niepokój. - To, czym jestem?
Roześmiałam się, głośno i serdecznie. Chłopak wzdrygnął się.
- Zadajesz to pytanie niewłaściwej osobie. To ja tu jestem mieszańcem.
- Cóż, wychodzi na to, że ja też - dał mi kuksańca. - Nieźle się dobraliśmy, co?
- Tak - uśmiechnęłam się wstając i otrzepując dżinsy. - Nieźle. Masz ochotę na film?
Wyraźnie się ożywił.
- Co powiesz na maraton zmierzchu o gorącym wampirze i kochającej go na zabój ludzkiej dziewczynie?
- Jeśli masz ochotę na jakąś śmiertelniczkę to nie do mnie z tym. - poczochrałam go po włosach jak młodszego brata.
- Bardzo zabawne - burknął. - Ale myślę, że dziś nici z filmu.
- Dlaczego?
- Masz gościa. - wskazał przestrzeń za moimi plecami podnosząc się i przyjmując pozycję do walki.
- Co cię tak bawi? - mruknął wampir.
- Nic takiego - odparłam i dodałam po chwili zastanowienia. - Riv?
- Tak?
- Nigdy nie mówiłeś mi skąd pochodzisz.
- Bo nigdy nie było powodu. Jestem nauczycielem, ty uczniem. Nie musimy zagłębiać się w swoje sprawy prywatne.
A od kiedy to nauczyciel całuje uczennicę? - chciałam krzyknąć.
- Ale ty wiesz skąd pochodzę. Albo raczej jak zostałam stworzona - powiedziałam, mając przed oczami wyjaśnienia Zheidy na ten temat. Riv przy nich był.
Wampir wyprostował ramiona i zaczerpnął tchu. Właściwie żadne Dziecko Krwi nie potrzebuje tlenu, ale podejrzewałam, że jest to jakiś nawyk nabyty podczas przebywania z Paulem czy Carolyn. Oni oddychali.
- Nie dasz za wygraną, co? - zwrócił na mnie spojrzenie jasnych oczu. Pokręciłam głową. - Może zacznę od początku, tak jak Twoją historię usłyszałem od początku.
Wzięłam łyka z butelki czekając aż zacznie.
- Jak zapewne wiesz wampiryzm w jego najczystszej postaci powstał na długo przed ludzkością. Zadziwiające, ponieważ choroba może zainfekować tylko człowieka więc jakim cudem pierwsze wampiry żyły przed ludźmi? Istnieją różne wytłumaczenia. Niektórzy twierdzą, że demony wykradły z nieba plan stworzenia człowieka i aby zrobić Mu na złość zainfekowały go chorobami ze swoich wymiarów. Takimi jak wampiryzm czy likantropia. Inni poszli za ich przykładem dodając magii, która całkowicie zmieniła ludzi w elfy i mniejsze, podlegające im, skrzaty. Ale to inna historia. W każdym razie jednym z pierwszych wampirów był mój ojciec, obecnie nosi imię Thomas.
Są dwa sposoby, aby stworzyć wampira. Pierwszy jest tradycyjny. Dziecko wampirzych rodziców również będzie wampirem, jednak nie zawsze kobieta przeżywa ciążę, dziecko wampira czerpie z niej więcej siły życiowej niż przeciętne ludzkie niemowlę.
Drugi jest prosty i obecnie często uważany za haniebny. Polega on na ugryzieniu i wymienieniu krwi z ofiarą. Jednak nie każde ciało przyjmie chorobę. Stąd częste zgony starych wampirów. Jeśli któryś nagle zapragnął przemienić jakiegoś człowieka musi się liczyć z tym, że jeśli przemiana nie będzie postępować umrze nie tylko człowiek, ale i on. Wieź między przemieniającym, a przemienianym jest bardzo mocna i trwa do samego końca.
- To bardzo przemyślane - rzuciłam.
Kiwnął głową i podjął:
- Mój ojciec od czasu swojego stworzenia błąkał się po świecie czekając na, jak on to określa, właściwy moment. Wampiry jak i inne stworzenia Zza Zasłony dużo wcześniej odkryły kontynenty, nawet przed ich rozdzieleniem, dlatego dużo podróżował, a co za tym idzie, nauczył się wielu starych języków i poznał mnóstwo kultur. Uczestniczył m.in w wyprawie Columba, był też jednym z konkwistadorów, ale nie wspomina tego zbyt dobrze, może poza faktem, że to w Hiszpanii poznał moją matkę, dziś noszącą imię Katherine. Jakiś wysoko postawiony wampir przemienił ją i pozostawił samą sobie w nowej, nieznanej sytuacji. Ojciec pomógł jej jak tylko mógł, a następnie obiecał, że jeśli wróci z wyprawy - poślubi ją. Wrócił. - na jego wargach zaigrał uśmiech. - Poczekali kilka stuleci, a następnie pojawiłem się ja. Zostałem urodzony, nie stworzony.
- Cieszysz się z tego? To znaczy, że twoja matka cię urodziła? - zapytałam uważnie go obserwując.
Drgnął mu mięsień na policzku.
- I tak i nie.
- Dlaczego? - byłam zdumiona. Powinien się cieszyć. Sam przecież nazwał drugi sposób haniebnym.
- Cieszę się, że zostałem urodzony, ale być może gdybym się nie pojawił nie sprawiłbym tylu kłopotów mojej rodzinie.
Widzisz, kiedy rodzi się dziecko wampira, a już zwłaszcza jednego z pierwszych wampirów, jest to podniosłe wydarzenie. Zjeżdżają się wpływowi krewni, bogaci znajomi i organy władzy naszej rasy. Jednak kiedy dowiadują się, że matka dziecka powstała za pomocą przemiany... każdy reaguje inaczej. Są tacy, których to wcale nie obchodzi, ale są też ci, którzy uważają iż został popełniony mezalians**, a ja jestem jego owocem.
- Wampirzy mezalians? - zasłoniłam usta ręką żeby nie wybuchnąć chichotem. Zaraz spoważniałam.
- Tak - głos chłopaka był przepełniony goryczą. - Oczywiście rodziców nigdy nie obchodziło to, co myślą o nich inni, ale ja wiedziałem, że ma to wpływ na nasze życie: firma ojca podupadała, matka, która była medykiem, straciła wielu dobrze płacących klientów. W podziemiu informacje rozszerzają się szybko.
Chciałam coś powiedzieć, pocieszyć go jakoś, powiedzieć, że to nie jego wina, że wiem jak się czuje. Ale prawda była taka, że nie wiedziałam. Dotknęłam więc tylko jego ramienia i powiedziałam, że w następnej walce dam mu wygrać. Uśmiechnął się krzywo, jak to on.
- Maro?
- Mhm? - odpadłam ze wzrokiem utkwionym nad koronami drzew. Obserwowałam zachód słońca, wyczuwałam jak rośliny zwijają swe płatki, zwierzęta kładą do snu. Nastała pora cienia, powinnam czuć się jak ryba w wodzie, dlaczego więc tak nie było?
- Nie przeszkadza ci to? - w jego głowie wychwyciłam niepokój. - To, czym jestem?
Roześmiałam się, głośno i serdecznie. Chłopak wzdrygnął się.
- Zadajesz to pytanie niewłaściwej osobie. To ja tu jestem mieszańcem.
- Cóż, wychodzi na to, że ja też - dał mi kuksańca. - Nieźle się dobraliśmy, co?
- Tak - uśmiechnęłam się wstając i otrzepując dżinsy. - Nieźle. Masz ochotę na film?
Wyraźnie się ożywił.
- Co powiesz na maraton zmierzchu o gorącym wampirze i kochającej go na zabój ludzkiej dziewczynie?
- Jeśli masz ochotę na jakąś śmiertelniczkę to nie do mnie z tym. - poczochrałam go po włosach jak młodszego brata.
- Bardzo zabawne - burknął. - Ale myślę, że dziś nici z filmu.
- Dlaczego?
- Masz gościa. - wskazał przestrzeń za moimi plecami podnosząc się i przyjmując pozycję do walki.
***
Aaron wodził palcem po barowej ladzie od jednego zadrapania do drugiego. Szorstkie drewno wydawało się kojące, bruzdy przyjemne i znajome.
Uniósł szklankę i dwoma łykami wychylił jej zawartość. Poczuł jak alkohol wypala ognistą ścieżkę w jego gardle i rozchodzi się przyjemnym ciepłem po jego ciele. Tak, potrafił zrozumieć ludzką słabość do używek.
- Kiepsko wyglądasz staruszku - wymruczał do jego ucha rzekomo miły, ale zimny wysoki dźwięczny głos.
Obrócił się by spojrzeć na swojego rozmówcę. Na stołku obok niego siedziała dziewczynka wyglądająca na około dziesięć lat. Miała duże oczy o różnych kolorach tęczówek: jednej miodowo złotej, drugiej szmaragdowo zielonej, w których kryła się niezwykła jak na dziecko mądrość. Jej długie blond włosy opadały kaskadą na szczupłe ramiona i płaską pierś. Ubrana w zieloną sukienkę w kwiaty i białe balerinki wyglądała niezwykle krucho i bezbronnie. Tak samo jak kiedyś.
- Nie przywitasz się? - zagadnęła majtając krótkimi nogami w powietrzu.
- Ellie. - zdołał wyszeptać. Dziewczynka tylko przechyliła głowę.
- Więc? Co to za sprawa? Nie lubię być niepokojona o takiej porze, już dawno powinnam leżeć w łóżku, ty wiesz to najlepiej. Och, no tak, przecież ja nie żyję. - zaśmiała się piskliwie.
Aaron pochylił głowę i zacisnął zęby. Ellie lubiła go karać kiedy tylko miała okazję, zresztą nie miał jej tego za złe. Zasłużył na to. To przez niego zginęła. Kiepski był z niego anioł stróż.
- Potrzebuję twojej pomocy - wychrypiał.
- Tak, słyszałam, że kolejny twój podopieczny stracił życie. To już drugi po mnie. Nie próżnujesz, co?
- Wiesz, że to nie tak. Tym razem wszystko robiłem dobrze, nie wiem jak do tego doszło, dokładnie sprawdziłem tamtą salę.
- Czy to prawda? To prawda? - Ellie była wyraźnie podekscytowana. - Ta, która ma zaprzestać wojnie, to ona to zrobiła?
Aaron kiwnął głową.
- I ty jej na to pozwoliłeś?
- Nie mogłem nic zrobić. Jej moc...
- Dobrze wiesz, że to nie jest wytłumaczenie. - Zielone oko łypnęło na niego oskarżycielsko.
- Wiem. Ale musi być coś co mogę zrobić aby je odzyskać. Cokolwiek.
Dziewczynka oblizała blade usta.
- Ostatnim razem, ze mną, to również był wypadek. Wtedy, dwadzieścia lat temu. I uznano, że jesteś niewinny. Zachowałeś skrzydła.
Aaron milczał.
- Nie przyszło ci do głowy, że może musiałeś upaść, a powodem tego wcale nie był ten dzieciak?
Upadły anioł zesztywniał. W dawnych czasach napiąłby nie tylko plecy, ale też skrzydła. Teraz poczuł tylko bolesne pulsowanie w łopatkach.
Ellie rozejrzała się szybko. Ludzie w klubie kompletnie nie zwracali na nich uwagi, każdy zajęty swoimi sprawami lub ustami kogoś innego. Kolorowe światła na parkiecie sprawiały, że po ścianach pełzały niesamowite cienie splecionych ze sobą sylwetek.
- Niektórzy zmarli mówią, że czas przepowiedni nadchodzi, że jest coraz bliżej spełnienia.
- Przepowiedni? Jakiej przepowiedni?
Dziewczynka przewróciła oczami dla jego słabej pamięci.
- Pamiętasz, co mi opowiadałeś kiedy nie mogłem zasnąć? Historię o pięknej pani powstałej z samego pragnienia: wolności i pokoju. Pani, która uratuje nasz świat, świat do którego teraz, jako duch, należę, choć niezupełnie.
- Pamiętam - wyszeptał.
- A pamiętasz co mi zawsze odpowiadałeś gdy pytałam czy piękna pani przyjdzie kiedyś i do ciebie? - dziewczynka nachyliła się bliżej uważnie obserwując każdy jego ruch.
- Każda historia jest prawdziwa i może dotyczyć każdego z nas, jeśli tylko taka będzie wola świata.
_____________________________________
padok* - ogrodzony piaszczysty, albo trawiasty plac przeznaczony do wychowu koni(...)
mezalians** - małżeństwo z osobą niższego stanu.