sobota, 1 lutego 2014

Rozdział VIII.



Niemożność zwrotu


,,Jestem niewiniątkiem.
      Jestem, czym mogłem być.

             Marzenia, o których opowiadasz,

                    Teraz pozostają na zniszczonej skórze.

   Tu spoczywa histeria.
          Ziemia, gdzie króluje chaos.
Globalne Zmącenie,
               Pochyla się do skręconych dróg.''

                                         - Black Veil Brides "Wreched and Divine" 



   Trzask.
       Kap. Kap. Kap.
       Trzask.
       Podskakiwałam z każdym kolejnym uderzeniem pioruna, strach przeszywał moje ciało, z którego smętnie sączyły się stróżki lodowatej wody. Nie wiem jak długo tam stałam czekając na niego. Obiecał, że ma plan, a ja nie mogłam odmówić. Było w nim coś niezrozumiałego, coś, co kazało spełniać polecenia. Czy anioły, nawet te upadłe, mają jakąś zdolność wpływania na umysły? Czy to po prostu moje poczucie winy kazało mi trwać w tym deszczu?
   Spojrzałam zrozpaczona w kierunku drzwi za którymi czuwał Len czekając na ewentualnych chętnych do wejścia do klubu, były dni, kiedy takich nie brakowało i, nawet wśród sporego zgiełku jaki tworzyli potencjalni goście, słychać było trzask jego ramienia kiedy blokował przejście gdy ktoś nie odpowiedział na zadane przez niego pytania. Len, jak na stworzenie tak osobliwe, był dosyć łagodny, a przynajmniej nigdy nie zauważyłam oznak irytacji, które przecież są naturalną rzeczą kiedy ja kogoś poznaję.
   Trzask.
   Mruknęłam z irytacją i co najmniej po raz setny obiecałam sobie, że jeśli anioł zaraz nie przyjdzie zadzwonię do Riv'a żeby po mnie przyjechał. W tym wypadku nie mogłam liczyć na pomoc Lidii. Demony odnajdują swoich za pomocą smaku. Esencja każdego demona smakuje inaczej, ta Zheidy była korzenna z lekką nutą tymianku natomiast Lidia roztaczała wokół siebie woń suszonych kwiatów i cedru. Tak więc kiedy zaczęłam przebywać z aniołem mój organizm zaczyna przejmować cechę rasy, w której obecności przebywam, a przynajmniej tak mi to wyjaśniono.
   Trzask.
   Zaczęłam grzebać w kieszeni płaszcza, który z niewyjaśnionych powodów pojawił się na wieszaku przy wyjściu z klubu, szukając telefonu. Pamiętałam dzień kiedy Dawid wszedł do biblioteki, gdzie urzędowałam szukając jakiś powieści, z dość dużym prostokątnym brązowym pudełkiem i tajemniczym uśmiechem. W pierwszej chwili bałam się, że niesie mi bombę do rozbrojenia i że ode mnie zależy teraz los całej rezydencji jednak on bezceremonialnie otworzył pakunek i wyjął płaskie urządzenie z dotykowym ekranem, na moje pytanie cóż to u licha jest odpowiedział, że to telefon i, że mam tam zapisane wszystkie potrzebne mi numery, w tym Zheidy, Lidii i Riv'a.
   Nadal nie do końca rozumiałam jak to wszystko działa, ale z obsługą radziłam sobie nieźle. Chwyciłam telefon obiema dłońmi następnie drugą zrobiłam daszek by chronić delikatne urządzenie przed zimnymi kroplami.
   Kiedy już znalazłam właściwy numer mój palec zamarł, wpatrywałam się w zdjęcie Riv'a - patrzącego w obiektyw jasnymi oczami i jednym kącikiem ust uniesionym do góry, ten uśmiech ujawniał, że chłopak myśli o czymś innym. Ciekawe, czy jest zły o to jak go potraktowałam wychodząc bez słowa wyjaśnienia? Nie ważne czy jest, czy nie jest, potrzebowałam transportu. Może udałoby mi się wybłagać żeby wziął samochód? Kliknęłam zieloną słuchawkę.
   Jeden sygnał.
   Dwa.
   Trzy.
    - Mmm? - odezwał się zaspany głos w słuchawce, no tak, była przecież pierwsza w nocy.
    - Riv? - zapytałam nieśmiało.
    - Mara!? - natychmiast się rozbudził. - Coś się stało? Gdzie jesteś? Lidia już dawno wróciła.
    Tak jak przypuszczałam.
    - Jestem na tyłach "Za Zasłoną", mógłbyś po mnie podjechać? Samochodem? - starałam się panować nad głosem żeby go nie zaniepokoić.
    - Zaraz będę. Zostań tam - rzucił głosem nieznoszącym sprzeciwu i zaraz potem rozbrzmiało donośne "piiip" oznaczające zakończenie połączenia.
   Moja wyobraźnia podsunęła mi obraz wampira w czarnym samochodzie łamiącego wszystkie możliwe przepisy drogowe byle tu dotrzeć, a następnie na mnie nawrzeszczeć. Ten obraz sprawił, że pod kapturem i kurtyną włosów, na moich wargach zaigrał uśmiech.





***



   Riv pędził na złamanie karku a skręcając we właściwą uliczkę czuł trzepot serca w piersi. Krążenie krwi u wampirów było o wiele wolniejsze niż innych organizmów żywych, głównie z powodu tego, że ich własna krew znacznie rozrzedza się po przemianie więc aby przetrwać potrzebują dość dużych regularnych dawek krwi, a gdy grupy dawców mieszają się cały proces spowalnia krążenie dlatego też szybkie bicie serca jest prawie niemożliwe.
   Kiedy wreszcie stanął na poboczu przed wejściem do teatru wypadł z samochodu zostawiając silnik na jałowym biegu, skręcił w ciemny zaułek, a kiedy zobaczył puste oczodoły Len'a w szparze między drzwiami skinął mu głową. Stanął przy końcu zaułka i rozejrzał się, kiedy wreszcie spojrzał w dół zobaczył skuloną postać.
   Mara obejmowała się ramionami dygocąc z zimna, mokre włosy przykleiły się do czoła tam, gdzie nie osłaniał ich kaptur płaszcza, cała jej sylwetka jaśniała białym przygaszonym światłem, które, chcąc nie chcąc oświetlało prawie wszystko wokół. Wcześniej tego nie zauważył. Wzrok wampirów był dobry w każdym świetle, tak samo ostry i przenikliwy, dlatego nie dostrzegł zmiany naświetlenia.
   Riv podszedł do niej niepewnie, przykucnął i wymamrotał jej imię - odwróciła głowę i spojrzała na niego srebrnymi oczami. Zdziwiony patrzył jak jego obecność sprawia, że na tęczówkach pojawiają się plamy brązu, aż prawie całkiem pochłonęły srebro. Jej skóra zbladła, a temperatura ciała wyraźnie się obniżyła, niemal czuł promieniujący od niej chłód. Aż tak mocno oddziaływał na nią jako wampir, że przemiana trwała zaledwie minutę?
   Teraz jednak nie było czasu na zastanawianie się. Chłopak pomógł jej wstać i obejmując w talii poprowadził do samochodu. Czarna Toyota pomrukiwała dalej kiedy wsiedli. Riv dopilnował aby Mara zapięła pasy po czym ruszył z piskiem opon chcąc jak najszybciej wyjechać z miasta usilnie ignorując parę białych oczu w odległości dwóch metrów za samochodem.



***


   Dawid z marsową miną stał w drzwiach i patrzył ponad ramieniem Lidii Blare jak ta rozmawia ze swą przełożoną, a jego panią, w tafli lustra. Nieraz już zastanawiał się jak kobieta dotarła tak wysoko w hierarchii Rezydencji, że mogła do samej Zheidy zwracać się na ,,ty". Słyszał od kucharza, który pracował tu najdłużej z racji tego, że jego suflety były znakomite, wiele ciekawych rzeczy, jak choćby to, że Lidia była kiedyś zwykłą pokojówką. Sam nie za bardzo w to wierzył, a nie odważyłby się zapytać. Z zamyślenia wyrwał go krzyk Lidii:
   - A co, jeśli jej się nie udało?
   - Nie musisz się przejmować. Nigdy jeszcze nie spożywała takiego - tu Zheida zerknęła na Dawida rozważając słowa - takiego pokarmu. Na pewno była głoda.
   - A jeśli pojawił się stróż? Czasem to się zdarza - Dawid ze zdziwieniem wyłapał nutę troski w jej głosie.
   - Prawdopodobieństwo jest niskie, a teraz, jeśli łaska, przestań udawać, że dziewczyna jakkolwiek bardziej cię obchodzi - syknęła poirytowana pani Z. - To irytujące.
   Lidia tylko skłoniła nisko głowę, pożegnała się i wymamrotała kilka słów w dialekcie, którego Dawid nie rozumiał, a gdy twarz na powierzchni lustra zniknęła oboje odetchnęli z ulgą.
   - Czy czegoś pani potrzebuje? - zapytał chłopak nieśmiało, zmarszczki na twarzy kobiety pogłębiły się, choć mógłby przysiąc, że jeszcze wczoraj ich tam nie było.
   - Nie, nie trzeba mój drogi, możesz iść, dziękuję.
   Dawid skłonił się i wyszedł starannie zamykając drzwi.
   Mój drogi? Pierwszy raz ktoś nazwał go tak bez jadu w głosie. 
   Dziwne.
   Przechodził właśnie przez hol aby udać się do swojej pracowni lecz wtem drzwi otwarły się. Wszedł przez nie wampir Rivers trzymając słaniającą się na nogach pannę Marę spojrzał na Dawida i wysyczał:
   - Na co tak patrzysz? Pomóż mi, muszę zamknąć.
   Dawid podbiegł do dziewczyny i opiekuńczo złapał ją w talii. Była aż przerażająco lekka kiedy opadł na niego cały jej ciężar. Nie mógł nie zauważyć jak ich ciała zlewają się ze sobą tak, że nie wiedział, gdzie zaczyna się ona, a kończy on. Czuł słaby oddech na szyi i dłoń oplatającą mu biodra. Sapnął i pociągnął dziewczynę na fotel.
   Kiedy ją puścił i jedynie trzymał dłoń na jej dłoni uspokoił się i zapadła w sen.
   Dawid jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął zniknąć, tak, jak teraz.































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz