czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział III.


Napój zapomnienia



   Dawid osłupiał obserwując to co działo się w holu. Panna Mara tak po prostu upadła co nigdy wcześniej jej się nie zdarzało. I ten chłopak, który bezczelnie ją dotykał tak jakby miał do niej jakieś prawa. Oczywiście, Dawid również ich nie miał. Nikt ich nie miał bo panna Mara była taka niezależna. Znajdowała schronienie we własnym świecie. Pośród książek i rysunków. Dużo czytała, chcąc poznać świat, który mogła zobaczyć tylko przez cienkie szyby okien Rezydencji.
   Chłopak patrzył bezradnie jak przywołani słudzy unoszą ciało dziewczyny i niosą w górę po nieskończonych schodach. Zapewne do jej pokoju, a chłopak-wampir podąża za nimi ze zmartwieniem malującym się na niezwykle pięknej twarzy.
   - Dawidzie - naglący ton w głosie pani świadczył o tym, że już kilka razy wypowiadała jego imię, ale on był zbyt daleko aby cokolwiek usłyszeć.
   - Tak, pani?
   - Prawie pozwoliłeś jej uciec. To było bardzo nieodpowiedzialne pozwolić jej zbliżyć się choćby o milimetr do tej barierki.
    - Ale pani, ona mnie... - w ostatniej chwili ugryzł się w język. Pomimo faktu, że dziewczyna próbowała kontrolować jego umysł bez zgody posiadacza, nadal zależało mu na jej dobru - z resztą nie ważne.
    - Tak też myślałam - wyniosłość zadźwięczała w jej głosie tak wyraźnie, że Dawid musiał bardzo mocno zacisnąć szczęki żeby nie zacząć siać obelgami na prawo i lewo.
    - Czego sobie życzysz, pani? - skłonił się nisko i, kiedy nie patrzyła, splunął jej na buty. Jednocześnie w myślach rzekł: Mówisz, że ile kosztowały te pantofle? Siedem tysięcy? Och nie, co się z nimi stało?
Te słowa, nawet nie wypowiedziane na głos, sprawiły mu niejaką satysfakcję.
   - Przygotuj proszę wywar zapomnienia. Pięciogodzinny jeśli łaska - poleciła.
   - Po co ktoś miałby zapominać wydarzenia z ostatnich pięciu godzin, pani? - zapytał tępo. Musiał pokazać, że niczego się nie domyśla, ale on znał odpowiedź na własne pytanie.
   - Dawidzie, zawsze miałam cię za inteligentnego. Czy chcesz abym zmieniła o tobie zdanie? A może nie jesteś zdolny do pracy w Rezydencji. Mam cię zastąpić?
   - Nie pani. Jeśli mogę wiedzieć, jaki smak ma mieć wywar? - panienka Mara najbardziej lubiła sok z pomarańczy.
   - Pomarańczowy.
   - Oczywiście - skłonił się pospiesznie i odszedł do pracowni.
Duże kwadratowe pomieszczenie w całości pokryte drewnem, bez okien było niejako jego domem.
Wszędzie porozmieszczane drewniane blaty, a na nich stosy papierów, przepisów, zdjęć, tajemniczych substancji, fiolek różnych wielkości i kształtu. To była jego pracownia, jego świat, jego miejsce na ziemi. A teraz miał wykorzystać ją do czegoś złego. Nie, żeby tego wcześniej nie robił, ale nie znał tamtych stworzeń. Nie widział czym i komu zawiniły. On tylko wykonywał swoją pracę. Teraz jednak miał użyć swoich narzędzi do stworzenia naparu zapomnienia dla panny Mary. Nie, po moim trupie - pomyślał.



***
                                                               


   Leżałam otumaniona na czymś miękkim co na pewno nie było łóżkiem. Uchyliłam powoli, sklejone od długiego snu, powieki. Moim oczom ukazał się pokój, w którym obudziłam się po raz pierwszy. Ten sam żyrandol, te same ściany, ta sama szafa i lustro z pięknymi zdobieniami, które tak kochałam. Jedno się zmieniło. W pokoju był ktoś jeszcze. Spięłam się i delikatnie odwróciłam głowę by po chwili być nos w nos z tajemniczym chłopakiem, który uchronił mnie przed upadkiem z dwudziestego piętra.
I po co on to zrobił? Patrząc na jego twarz dygotałam z wściekłości. Był głupi, ale miał w sobie coś, czego nie potrafiłam nazwać i byłam pewna, że jeszcze niejednym mnie zaskoczy. Regularne rysy twarzy, wydatne kości policzkowe, równe brwi i rzęsy, za które byłaby gotowa zabić niejedna dziewczyna. I usta. Widziałam ich krzywiznę wyraźnie. Dolna warga lekko pełniejsza niż górna co dodawało im uroku. Ciemne włosy rozsypane na czole tak, że poczułam palącą potrzebę odgarnięcia, nie tylko dlatego, że łaskotały mnie w nos.
   Był piękny, to musiałam mu przyznać, ale jednak powierzchowność to nie wszystko.
  Chciałam wstać i rozprostować kości jednak w zgięciu kręgosłupa poczułam coś twardego. Po kształcie stwierdziłam, że to dłoń. Chłopak obejmował mnie przez sen czy też robił to już przed zaśnięciem? Potem zauważyłam, że moja lewa dłoń spoczywa na jego wolno unoszącej się klatce piersiowej. Lekko uniosłam głowę, wystarczająco, by zobaczyć swoje odbicie w kunsztownie zdobionym lustrze: miałam cienie pod oczami i bardzo bladą cerę, ale moje oczy. Niemalże nie krzyknęłam z zaskoczenia. Moje oczy nie miały już wąskich pionowych źrenic czarownika. Były okrągłe, to znaczy źrenice. Nie wiedziałam czy mam śmiać się czy płakać. Ta część mojej twarzy była nieodłączną częścią mojej osobowości, tracąc ją, traciłam kawałek duszy, którą, jak się wczoraj okazało, posiadałam. Do tego byłam rozczochrana, a moja koszula nocna pognieciona, a obecność przystojnego chłopaka u mego boku wcale nie pomagała. Usiadłam. Cała ta sytuacja była tak dwuznaczna, że zaniosłam się śmiechem. Rivers poruszył się nieznacznie i spojrzał na mnie tymi niezwykłymi oczami koloru kremu waniliowego.
   - Co cię tak bawi? - podparł się na lewym łokciu tak, że jego twarz była odrobinę niżej niż moja.
   - Dwuznaczność tej sytuacji - wskazałam na nas i łóżko.
   - Masz zbereźne myśli, Maro?
Nachmurzyłam się, ale nie udało mi się ukryć uśmieszku błąkającego się w kącikach ust.
   - Okej, okej. Nie było pytania - spojrzał na mnie czule co całkowicie wytrąciło mnie z równowagi.
   - Jak długo spałam? - Usilnie starałam się narzucić inny temat rozmowy.
   - Dwa dni o ile dobrze liczę. Wampiry mają inne pojmowanie czasu. Dla nas ubiegłe tysiąclecie to jak wczoraj - uśmiechnął się bez krzty wesołości. Dojrzałam smutek i melancholię w jego oczach.
   - Ile masz lat? - Już otwierał usta - Ludzkich lat.
   - Na starego Judrę, ona już mnie zna - powiedział z teatralnym żalem.
Nadal czekałam na odpowiedź. Spoważniał, a w jego oczach znów zagościł bezbrzeżny smutek.
   - Liczę sobie tysiąc ludzkich lat - oznajmił po prostu. Potem przyjrzał mi się uważniej. - Co z twoimi źrenicami? Wcześniej były...inne.
   - Podejrzewam, że to skutki długiego przebywania w jednym pokoju z wampirem - wzruszyłam ramionami.
  - No, to muszę przebywać z tobą częściej - przerwał jakby niepewny mojej reakcji. Moje serce nabrzmiało czułością. - Jak najczęściej.
   Po prostu na niego popatrzyłam. Nie wiem co w tamtej chwili było w moich oczach, ale widocznie to coś kazało mu przysunąć się bliżej. Nasze twarze były teraz na jednej wysokości, wstrzymałam oddech.
    Zaintrygowana przechyliłam głowę w prawo, jak pies, który zobaczył nową zabawkę. To zachęciło go jeszcze bardziej. Spojrzał na mnie niepewnie i wtedy zrozumiałam co chcę zrobić.
   Nachylił się jeszcze bardziej i musnął wargami moje usta. Bezwiednie przymknęłam oczy.
  Chcesz go pocałować? - pytał wciąż cichy głos w mojej głowie. Ja nie znałam odpowiedzi, ale moje ciało ją znało. Przysunęłam się bliżej, kładąc lewą dłoń na jego karku, a prawą na piersi. Napiął się i pocałował mnie delikatnie, niespiesznie, z czułością i obietnicą czegoś więcej jeśli tylko ja będę chciała po to sięgnąć. Oddałam pocałunek, a on chwycił mnie w talii i przyciągnął tak blisko, że zaparło mi dech. Poczułam jak się rozluźnia. Między nami nie było już żadnej przerwy, nawet powietrza.
   Wiedziona impulsem wplotłam palce pomiędzy brązowe pasma. Chciałaś to zrobić od początku - wygarnął mi głos. Nakazałam mu się zamknąć.
    Przesunęłam prawą dłonią po jego plecach lewą wciąż powoli przeczesując aksamitne włosy. Zamruczał. Wargami mocniej naparł na moje w potrzebie bliskości i dziwnego pragnienia, którego doświadczaliśmy.
   Usłyszałam łomot. W rzeczywistości był zapewne bardzo głośny jednak teraz zagłuszał go werbel mojego serca. Coś zaszurało. Z niechęcią odsunęłam się od chłopaka by znów stanąć twarzą w twarz z innym. Wściekłym i jednocześnie smutnym.
   Dawid bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego tym, co przed chwilą zobaczył.
                                                           
                                                             ***

   Dawid patrzył na to wszystko osłupiały. Panna Mara i ten wampir. Skrzywił się w duchu.
   Ale to nie było jego życie i nie miał prawa rozkazywać dziewczynie co i z kim ma robić. Skoro jednak to nie jego życie dlaczego się mieszał? Dlaczego zamiast przygotować napój zapomnienia, tak, jak mu polecono, nalał do szklanki zwykłego soku pomarańczowego? Nie wiedział, ale gdyby miał być szczery przed samym sobą przyznałby, że zależy mu na dobru tej dziewczyny, która patrzyła na niego ze zdziwieniem wciąż obejmowana przez tamtego.
   Dawid odchrząknął i wyciągnął naczynie przed siebie podając go Marze, która tylko pokręciła głową. Zamknął cicho drzwi wcześniej rozglądając się czy aby nikt nie patrzy. Popatrzył na ramiona chłopaka nadal obejmujące dziewczynę, ale nic nie powiedział.
   To nie była jego sprawa.
   - Pani Zheida kazała mi przygotować dla ciebie, panienko, napój zapomnienia. Na pięć godzin wstecz. Te, które przespałaś się nie liczą - oznajmił po prostu obserwując reakcję obojga. Chłopak zacisnął usta w wąską linię i spojrzał z troską na dziewczynę. Jest gotowy jej bronić - pomyślał Dawid ze zdziwieniem. Dziewczyna natomiast popatrzyła na Dawida wzrokiem mówiącym "rób co musisz".
   Dawid zapałał do niej jeszcze większym szacunkiem. Jednak mówił dalej tym samym chłodnym głosem:
   - To nie jest ten napój. To zwykły sok pomarańczowy. Nie wykonałem rozkazu za co mogę zostać ukarany, ale to mnie nie obchodzi. Robiono ze mną gorsze rzeczy. Chcę żeby panienka pamiętała swoje dziedzictwo. To kim jest i kim być może. Dlatego to zrobiłem, ale decyzja o przyjęciu tego należy do panienki - oznajmił.
   - Skąd mamy wiedzieć, że nie ściemniasz? - zapytał opryskliwie chłopak obracając się na łóżku.
   - Możesz sprawdzić mój umysł jeśli chcesz, panie - Dawid niemalże wypluł ostatnie słowo.
   Chłopak spojrzał na Marę szukając aprobaty lub jej braku. Ta szepnęła mu coś do ucha.
   - Dobrze, jeśli ty mu ufasz to ja również - Po chwili namysłu wampir skinął głową.
   Mara przyjęła naczynie z rąk Dawida muskając przypadkiem palcami jego dłoń. Jej dłonie były niemalże lodowate. Dawid zadrżał. Przyjrzał się jej uważnie kiedy piła sok. Białe włosy były bardziej lśniące, twarz bledsza o wyraźniejszych kościach policzkowych, w jej ruchach było jeszcze więcej gracji choć Dawid już wcześniej sądził, że to nie możliwe. Smukłe palce delikatnie obejmowały kubek ledwie go dotykając.
   To przez tego chłopaka - pomyślał Dawid - ona staje się taka jak on.
   Dziewczyna skończyła pić. Dawid wziął naczynie i spojrzał na nią wymownie po czym rzekł:
   - Teraz musi panienka udawać zamroczoną, i że nie pamięta nic sprzed dwóch dni - powiedział po czym odwrócił się chcąc wyjść. Zatrzymał go głos wampira.
   - Dziękuję, Dawidzie - powiedział tamten. Dawid czuł na sobie jego wzrok. Nie odwracając się skinął głową i wyszedł zostawiając ich samych.
    Odchodząc wciąż czuł na sobie spojrzenie kremowych oczu chłopaka.


                                                              ***

   - Może pójdziemy na spacer? - zapytał nieoczekiwanie.
   - Dokąd?
   - Zobaczysz. - Rzucił jej szelmowski uśmiech. - Pójdę się przebrać - spojrzał na nią krytycznie - i ty chyba też powinnaś. Oczywiście, w potarganych włosach i wygniecionej koszuli nocnej wyglądasz naprawdę kusząco, ale wolałbym żebyś nie kusiła też innych przedstawicieli płci męskiej.
   Powiedział to tak oczywistym tonem nawet nie czując, że to był swego rodzaju komplement.
Posłał jej kolejny uśmiech spod brązowej grzywki i wyszedł cicho podążając do własnej sypialni piętro wyżej. Otwierając drzwi wciąż czuł jej zapach: pachniała nocnym powietrzem i świeżo zerwanym bzem. Ten zapach sam w sobie był intrygujący.
   Riv odgonił zbędne myśli rozglądając się po sypialni. Ciężkie meble z dębowego drewna wypolerowanego do połysku rzucały cienie na wypastowaną podłogę. Ściany koloru jego oczu obwieszone krajobrazami jesieni były teraz jego nowym domem. W jego klanie go nie chcieli. Bo był słaby. Współczuł ludziom. Pożywieniu. Bali się z nim walczyć bo pomimo współczucia był ich przywódcą. Dlatego też za dnia, kiedy był słabszy zagonili go w kąt, złapali, związali liną z lnianych włókien i wywieźli na moczary gdzie miał zginąć bez energii. A energię dawała krew. Znalazł tam kilka królików, którymi się pożywił bez pomocy rąk. Tak długo ruszał nadgarstkami aż lina poluzowała się od ciągłego tarcia. Był wolny. Obolały, wycieńczony, ale wolny. I nie miał dokąd pójść. Wciąż jednak miał telefon.
   Mógł zadzwonić do krewnych w Montanie żeby go przyjęli. I kiedy właśnie miał to zrobić zabrzęczał dzwonek. Riv po krótkiej chwili wahania odebrał i oniemiał słysząc w słuchawce kobiecy głos. Zdziwił się jeszcze bardziej gdy złożono mu propozycję pracy. To była propozycja nie do odrzucenia. Wyruszył więc od razu. A potem spotkał ją. Spadała bardzo szybko. Ale nie krzyczała.
   Riv uśmiechnął się mimowolnie, wspominając sarkastyczne odpowiedzi Mary.
   Kocham ją - uświadomił sobie nagle. I to było prawdą tyle, że nie miał szans. A przynajmniej tak sądził. Musiał nadal grać czarującego bo inaczej ona odejdzie jak każda kiedy tylko dowie się o jego słabości.
  Pokręcił głową i odłożył rozmyślania na potem.
  Podszedł do szafy naprzeciwko drzwi i wciągnął czyste ciemne dżinsy, szarą koszulkę z krótkim rękawem i ciemną skórzaną kurtkę. Zmienił jeszcze buty i był gotowy.Dobrze, że przyjeżdżając tu zastał szafę pełną ubrań akurat w jego rozmiarze. Zastanawiał się tylko skąd pracodawczyni to wiedziała. Potem stwierdził jednak, że lepiej nie myśleć o niej jak o kimś kto zna rozmiar jego bokserek.
   Rozejrzał się szukając swojego sygnetu rodowego i jakby ze zdziwieniem zauważył, że ma go na palcu. Jedyna pamiątka po jego klanie. Obrócił go na palcu, a rubin zalśnił w świetle stłumionym przez wielkie kremowe kotary w drewnianych oknach.
   Tu wszystko jest z drewna, a ja jestem wampirem. O ironio. - pomyślał.
   Odwrócił się, znów przywołał na twarz kpiący uśmiech i wyszedł lekko trzaskając drzwiami. Drewnianymi.
   Spacer schodami wydawał się wiecznością. I może w rzeczywistości nią był.
   Gdy wreszcie stanął u drzwi pokoju Mary usłyszał lekkie szelesty. Pewnie jeszcze się przebiera - pomyślał    - Ach, te kobiety.- Kiedy szelesty umilkły zapukał cicho, wiedział jednak, że ona usłyszy.
   Nie usłyszał odpowiedzi, ale cóż by ona zmieniła skoro stał już w pokoju z grzecznie zamkniętymi oczami? Usłyszał mruknięcie, które zabrzmiało jak "zboczeniec". Mimo woli uśmiechnął się.
   - Mogę już otworzyć oczy? - zapytał niewinnie.
   - Eh, tak.
   Uniósł powieki i patrzył jak urzeczony. Dziewczyna stała przed nim z niepewną miną lekko zagryzając dolną wargę. Ubrana była w czarne obcisłe dżinsy rurki i dopasowany T-shirt z logo jakiegoś zespołu rock'owego. Włosy lśniące bielą upięła w zgrabnego kucyka, a przydługa grzywka opadała jej lekko na lewe oko przy końcach kręcąc się figlarnie.
   Riv na początku wyobrażał ją sobie jako damę w pięknej sukni z długim trenem i misternie upiętymi włosami. W tym stroju wyglądała tak zwyczajnie, a jednocześnie inaczej.
   - Wszystko dobrze? - Usłyszał jej zatroskany głos. Myśli, że jest źle - uświadomił sobie wstrząśnięty.
   - Jest wspaniale - musiał kilka razy odchrząknąć by pozbyć się znaczącej chrypki z głosu. - Ale włóż jeszcze jakąś kurtkę. Mamy luty. Co prawda wampiry nie odczuwają temperatury, ale to wyglądałoby co najmniej dziwnie - Podszedł do szafy i wyjął z niej czarną skórzaną kurtkę podobną do swojej i pomógł jej ją założyć. - No, to możemy iść.
   - Wciąż nie powiedziałeś mi dokąd.
   - Och, moja luba. Cierpliwość jest cnotą.
   - A kto powiedział, że mam tą cnotę?
Riv zaśmiał się znowu. Nie mógł tego nie zrobić. Wyszli z Rezydencji tylnym wejściem i skierowali się do drewnianej szopy położonej trzysta metrów dalej.
   - Co tam jest? - dopytywała się Mara - I dlaczego wyglądamy jak banda motocyklistów.
Nie odwracając się odpowiedział:
   - Dobra. Nie mam pojęcia jak, ale mnie przejrzałaś - Otworzył drzwi szopy. Ich oczom ukazał się lśniący mahoniową czernią motocykl. Idealnie wyważony, zdolny do ostrych zakrętów bez najmniejszego pisku opon, smukły i wytrzymały. Aprilia RSV4. Miłość jego życia - poza Marą, rzecz jasna.
   Riv wyjął dwa kaski z czego jeden podał Marze i pomógł go jej zapiąć. Białe włosy odcinały się wyraźnie od czerni ubrania. Potem założył swój, wsiadł i wskazał wymownie na siodełko za sobą. Jego gesty mówiły: zaufaj mi, będziesz bezpieczna tylko mocno się trzymaj - ty wskazał na swoją talię.
   Dziewczyna wahała się, ale usiadła za nim i objęła go mocno. Wyszczerzył się, ale ona nie mogła tego zobaczyć. I może to i dobrze.
   Odpalił silnik, motor zamruczał. Riv przekręcił manetkę i już ich nie było. W mgnieniu oka opuścili teren Rezydencji i mknęli ulicami szybciej niż oddech. Ten motor był stworzony dla wampira bo właśnie wampir go zaprojektował.
   Czuł na barkach głowę dziewczyny i czuł też, że się rozluźnia.
Zastukał w jej umysł tak jak wcześniej w drzwi sypialni jednocześnie prowadząc.
   ~ Co jest? - zapytała. Jej mentalny głos był jeszcze bardziej niesamowity niż ten prawdziwy.
   ~ Zabawimy się. Trzymaj się mocno. - to jedyne co powiedział po czym rozłączył kontakt.
   Właśnie wjeżdżali do miasta, którego nazwy Riv nie pamiętał. Po co zaprzątać sobie tym głowę? Skręcił gwałtownie w boczną uliczkę niemal nie przewracając pobliskich koszy na śmieci.

*********************
No, zrobiłam scenę pocałunku między Marą a Riv'em. Błagano mnie o nią. A macie wy chrapie jedne!
Do następnego,
M.

























  












poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 2.


Mentalne bariery

Kończąc czytać ostatnią książkę przez zadaną mi przez panią Blare zastanawiałam się jak to jest czuć. Oczywiście, jako iż posiadałam ciało, mogłam dotykać, smakować, widzieć oraz czuć zapach najróżniejszych rzeczy. Chodzi mi tu bardziej o coś zwanego uczuciami.
   Jak radość, gniew, smutek, błogość i najdziwniejsze z owych uczuć: miłość.
  Z książek wywnioskowałam, że to ostatnie jest powszechne wśród ludzi. Jednak nie zawsze bywa prawdziwe. Pragnęłam poznać prawdę o zawiłościach ludzkiego ciała i umysłu.
Dlatego też pani Blare podarowała mi do lektury coś, co jak to określiła, pomoże mi zrozumieć.
 Niestety, po sześciu godzinach nieustannego czytania grubych tomiszczy, nadal byłam w punkcie wyjścia. Ale nic tak nie motywuje jak trudne zadanie, nieprawdaż?
   Moje rozważania przerwało cichutkie, ledwie dosłyszalne, pukanie do drzwi. Podchodząc do nich czułam...jak to się nazywa? Podekscytowanie? Tak, właśnie tak.
   - Ruszaj się złotko. Idziemy na spotkanie z Twoją opiekunką. - Opiekunka. Tak kazała na siebie mówić Julia, moja nauczycielka.
 Powoli, z ociąganiem, ruszyłam za panią Blare. Powyuczałam nogami jakbym została skazana na szafot i chciała odwlec swą śmierć. Zaśmiałam się w duchu z tego porównania.
   - Kochaniutka, nie możesz się bać swojej...Opiekunki. - Kobieta niemalże wypluła to słowo, nie kryjąc przy tym wzgardy. - I nie porównuj proszę jej nauk do śmierci.
 Zachichotała. I ja również.
    - Znowu czytałaś mi w myślach? - warknęłam oburzona.
    - Tylko troszeczkę  - puściła mi oczko, ale zaraz jej twarz przybrała tak znajomy surowy wyraz. Weszłyśmy bowiem do obszernego salonu, z którego już tylko trzynaście kroków dzieliło nas, a raczej mnie, od nieuniknionego. Zaczęłam odliczać stuknięcia moich butów na twardej drewnianej podłodze: raz-dwa-trzy-raz-dwa-trzy. 
To trochę jak w tańcu.
    Czułam jak sekundy mijają, a ja ani trochę nie zbliżałam się do zamkniętych drzwi gabinetu. Stanęłyśmy więc domyśliłam się iż mój kat jeszcze nie przybył.
 Ja i pani Blare milczałyśmy. W oddali słychać było jedynie tykanie zegara, który jakże natrętnie informował nas o wybiciu północy.
   Dla zabicia czasu przyglądałam się drobinkom kurzu latającym tu i ówdzie, widocznym w świetle księżyca. Spuściłam wzrok na podłogę. Gładkie drewno połyskiwało delikatnie. Było ono w stanie skusić każdego tancerza. Nawet takiego, który nie jest w stanie już tańczyć.
Jedyne i najważniejsze co mogę rzec o tym domu to to iż jest stworzony z pragnień i żądz.
Bo przecież to dom słynnego demona rangi wyższej. Pani Z. sama go zaprojektowała. Albo raczej stworzyła, jeśli można to tak określić.
   Otóż dom powstał wyraźnie, jak naszkicowany ołówkiem na białej kartce w jej umyśle.
 Po kilku nieskończenie długich minutach zjawiła się wreszcie moja Opiekunka. Szczerze nienawidziłam tego tytułu.
   Gestem ręki kobieta zaprosiła mnie do swego gabinetu. Przekraczając próg podziwiałam piękny rzeźbiony biały sufit.
 Wokół kryształowego żyrandolu wiły się wyrzeźbione winorośle najróżniejszej maści i wielkości. Wyglądało to tak jakby część tropikalnego lasu zawisła nad moją głową i zastygła na zawsze, spowita delikatnym białym całunem.
  Oprócz zdobionego sufitu cały gabinet odznaczał się czymś niezwykłym. Podłogę z dębowego drewna pokrywał prawie na całej długości wiekowy perski dywan. Tkany zapewne ręcznie. 
Przez dwa duże okna po prawej przeświecała delikatna poświata księżyca. O północy jest szczególnie piękny. A dziś mieliśmy pełnię. Pod oknami znajdowała się czerwono-szara wyściełana leżanka. 
Zaświerzbiły mnie palce by dotknąć delikatnej tkaniny, jak się domyślałam, pochodzącej od elfów.
   Po środku kwadratowego pokoju stało duże mahoniowe biurko, które było centralnym punktem całego pomieszczenia. Równe ułożenie każdego ołówka,każdego długopisu i każdej teczki było zaskakujące. Za biurkiem stał  szeroki skórzany fotel oraz ogromny regał również z mahoniowego drewna.
   Na półkach rozciągały się wszelkie możliwe księgi o demonach i innych, zdaniem ludzi, postaciach mitycznych. Od elfów, przez wampiry kończąc na faunach.
Znajdowały się tam również szklane słoje z bezcennymi artefaktami, które, jak się dowiedziałam, były przekazywane przez władców piekła od upadku samego Lucyfera. Co więc robiły tutaj?
Tu i ówdzie można było zauważyć białe pióra anielskie, kły wampirów wbite w deskę czy kępkę sierści wilkołaka. Były symbolem władzy jaką demony myślały, że mają nad innymi rasami.
Próbowałam zapamiętać wszystko jak najdokładniej, by móc później wypytać o wszystko Zheidę. Jednak przerwał mi donośny kobiecy głos:
    - Witaj Maro. Wybacz mi, proszę, moje spóźnienie.
    - Och, nic się nie stało...Opiekunko. - stałam tam, przed jej biurkiem, skołowana. Ta kobieta nigdy nie przepraszała.
    - Ach, gdzie moje maniery? Dawidzie, czy byłbyś łaskaw przynieść dla panienki Mary krzesło, proszę?! -krzyknęła. Po chwili rozległo się szuranie, a następnie do gabinetu wszedł wysoki, żylasty chłopak o oliwkowej skórze. Włosy miał koloru piasku. W świetle księżyca tańczyły na nich srebrne refleksy. Ubrany był natomiast prosto, jak przystało na służbę.
    Jednak to nie jego ubiór mnie zaintrygował. Kiedy mężczyzna - Dawid - obrócił ku mnie swoją twarz ujrzałam dwoje całkowicie zielonych oczu. Bez źrenic czy choćby powiek.
Czysty chryzopraz.*
    Dawid przyglądał mi się dłuższą chwilę po czym rozchylił lekko usta, ukazując tym samym rząd ostrych jak brzytwa trójkątnych zębów. To zapewne miał być uśmiech.
  Zaśmiałam się gardłowo ze swej głupoty. W rezydencji nie zatrudniano ludzi, chyba, że akurat goszczono tu kogoś kto lubił się z nimi zabawiać na najróżniejsze sposoby.
Albo dla krwi. Cóż, gusta są różne.
    Dawid był pomniejszym demonem. Istnieją trzy rangi: demony pomniejsze, średnie oraz rangi wyższej. Te, pochodzące z samego dołu naszego łańcucha pokarmowego, często są wykorzystywane do prac domowych, lub, najróżniejszych zachcianek osób, które potrafią nad nimi zapanować. Są rozumne, ale mają słabą wolną wolę.
    Jeśli w ogóle ją mają. To tylko legendy, albowiem żaden z pomniejszych demonów nie zbuntował się swojemu panu, przynajmniej otwarcie, od niepamiętnych czasów.
  Opiekunka patrzyła na mnie z zaciekawieniem, zapewne usiłując odgadnąć z wyrazu mojej twarzy o czym to rozmyślam. Spojrzałam prosto w jej szare oczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że są zaskakująco młode. Kobieta była średniego wzrostu, z lekką nadwagą i rozczochranymi blond lokami, przetykanymi siwizną. Ubrana w proste szare spodnie i tego samego koloru żakiet, pod którym kryła się biała, zapinana koszula. Z pewnością owy strój ją postarzał. Nie wiedziałam jednak na co też może mi się przydać wiadomość, że ma mniej bądź więcej lat.
  Kobieta obróciła w swych drobnych, poznaczonych bliznami dłoniach wielkie tomiszcze. Dopiero teraz zorientowałam się, że je trzyma.
    - Czy wiesz co to jest? - zapytała głosem przepełnionym dumą - Czy masz jakiekolwiek pojęcie co to może być?
    Spojrzałam na gruby tom oprawiony w brązową podniszczoną skórę. Emanował dziwną siłą. Tak, jakby w księdze znajdowały się odpowiedzi na wszystkie pytania.
    - Owszem, w tej księdze znajdują się odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania. - odczytała moje myśli kobieta - Bardzo dobrze.
    Nie ucieszyłam się z pochwały, zamiast tego jednak beształam się za opuszczenie mentalnych barier otaczających mój umysł. Dzięki nim nikt nie był w stanie odczytać moich myśli.
    - Ale nie przeciągajmy. Ta książka przyda nam się później. Na razie jednak... Dawidzie, pozwól proszę.
    Po chwili dało się słyszeć kroki na wypastowanej podłodze, a następnie w drzwiach pokoju pojawił się ów chłopak. Jednak tym razem bez koszuli.
  Na piersi miał wytatuowane skomplikowane runy, które, jak mi kiedyś wyjaśniła Zheida, wiążą go na stałe z tym domem i jego mieszkańcami. Wiem, że są niezwykle bolesne, i że żaden człowiek nie zniósłby takiego bólu. Jednak ciała naszej rasy są znacznie wytrzymalsze. W tej chwili nie wiedziałam czy to dobrze, czy też źle.
    - Wzywałaś, pani? - zapytał chłopak cicho. Bał się.
    - Tak, usiądź proszę, Dawidzie. - Wskazała leżankę. Gdy uczynił to o co poprosiła, skinęła na mnie - Maro, moja droga, podejdź tu.
  Posłusznie stanęłam po jej prawicy. 
Demon patrzył na mnie tak uporczywie jakby miał nadzieję, że przewierci mnie na wskroś. Przez dwa uderzenia serca patrzyliśmy sobie w oczy, czekając, aż przeciwnik spuści wzrok. Zmrużyłam oczy. Nie zamierzałam przegrać.
    Aż podskoczyłam kiedy odezwała się kobieta wciąż stojąca obok:
  - Dzisiaj nauczysz się przenikania do cudzego umysłu bez zgody właściciela oraz manipulacji uczuciami. To niezwykle trudna sztuka i wymaga wielu ćwiczeń. Nie oczekuj od siebie, że nauczysz się tego od razu. Ja - powiedziała z wyższością - potrzebowałam zaledwie trzech lekcji aby opanować tę umiejętność do perfekcji. A, jak zapewne wiesz, nic, poza perfekcją nie ma dla mnie znaczenia.
      Ale do rzeczy. Dawid - skinęła na chłopca - jest tu po to żeby posłużyć nam za... królika doświadczalnego, że tak to ujmę.
    Chłopak skrzywił się nieznacznie, nadal jednak milczał.
  - Przejdźmy już do ćwiczenia. Maro połóż palce wskazujące na skroniach Dawida i zamknij oczy. Cały czas jednak słuchaj moich poleceń i pamiętać by pozostawić cząstkę twej świadomości nadal we własnym ciele. Rozumiesz?
    Kiwnęłam głową.
    - Dobrze. Teraz opuść mentalne blokady i postaraj się jak najsilniej naprzeć na umysł Dawida. Pamiętaj jednak, że on będzie się bronił najlepiej jak potrafi.
    Zrobiłam to o co prosiła i naparłam na umysł znajdujący się w tym pokoju.
    - Co ty wyrabiasz głupia dziewczyno?! Umysł Dawida, nie mój!
  Jakby jej nie słysząc, nadal napierałam na bariery. Nie miałam pojęcia co właściwie robię, ale czułam, jak traci siły. Wtem usłyszałam w głowie mentalny pomruk. Prośbę kontaktu.
Osłabiło to moją koncentrację, jednak zezwoliłam na kontakt. Był to Dawid.
  ~ Dlaczego napierasz na jej bariery? - jego głos był głęboki i uprzejmy. To jednak nie powstrzymało ciarek od przejścia po moich plecach - Winnaś ćwiczyć na mnie, panienko.
  ~ To był przypadek, Dawidzie. Jednak patrząc jak traktuje ciebie i mnie uznałam, że przyda jej się lekcja pokory.
  ~ Nie tobie sądzić, pani, co jej się przyda, a co nie.
  ~ Być może, Dawidzie, być może. Jednak przyznasz chyba iż patrzenie na jej dzikie pląsy i krzyki jest zabawne. Mylę się? - zapytałam rozbawiona.
  ~ Nie powinienem...
  ~ Ależ tu nikt cię nie usłyszy, poza mną, rzecz jasna. - nie minęła chwila, a usłyszałam, poprzez nasze połączone umysły, szaleńczy chichot chłopaka.
    Podczas gdy Julia wyprawiała szaleńcze harce po pokoju, wykrzykując obelgi na mój temat i próbując odeprzeć atak na swoją podświadomość, uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Może jednak znajdę sobie tu przyjaciela.


_____
*chryzopraz - przeświecający, soczyście zielony minerał. W tym wypadku chodzi o kolor (przyp. autorki)