Rozdział 2.
Kończąc czytać ostatnią książkę przez zadaną mi przez panią Blare zastanawiałam się jak to jest czuć. Oczywiście, jako iż posiadałam ciało, mogłam dotykać, smakować, widzieć oraz czuć zapach najróżniejszych rzeczy. Chodzi mi tu bardziej o coś zwanego uczuciami.Mentalne bariery
Jak radość, gniew, smutek, błogość i najdziwniejsze z owych uczuć: miłość.
Z książek wywnioskowałam, że to ostatnie jest powszechne wśród ludzi. Jednak nie zawsze bywa prawdziwe. Pragnęłam poznać prawdę o zawiłościach ludzkiego ciała i umysłu.
Dlatego też pani Blare podarowała mi do lektury coś, co jak to określiła, pomoże mi zrozumieć.
Niestety, po sześciu godzinach nieustannego czytania grubych tomiszczy, nadal byłam w punkcie wyjścia. Ale nic tak nie motywuje jak trudne zadanie, nieprawdaż?
Moje rozważania przerwało cichutkie, ledwie dosłyszalne, pukanie do drzwi. Podchodząc do nich czułam...jak to się nazywa? Podekscytowanie? Tak, właśnie tak.
- Ruszaj się złotko. Idziemy na spotkanie z Twoją opiekunką. - Opiekunka. Tak kazała na siebie mówić Julia, moja nauczycielka.
Powoli, z ociąganiem, ruszyłam za panią Blare. Powyuczałam nogami jakbym została skazana na szafot i chciała odwlec swą śmierć. Zaśmiałam się w duchu z tego porównania.
- Kochaniutka, nie możesz się bać swojej...Opiekunki. - Kobieta niemalże wypluła to słowo, nie kryjąc przy tym wzgardy. - I nie porównuj proszę jej nauk do śmierci.
Zachichotała. I ja również.
- Znowu czytałaś mi w myślach? - warknęłam oburzona.
- Tylko troszeczkę - puściła mi oczko, ale zaraz jej twarz przybrała tak znajomy surowy wyraz. Weszłyśmy bowiem do obszernego salonu, z którego już tylko trzynaście kroków dzieliło nas, a raczej mnie, od nieuniknionego. Zaczęłam odliczać stuknięcia moich butów na twardej drewnianej podłodze: raz-dwa-trzy-raz-dwa-trzy.
To trochę jak w tańcu.
Czułam jak sekundy mijają, a ja ani trochę nie zbliżałam się do zamkniętych drzwi gabinetu. Stanęłyśmy więc domyśliłam się iż mój kat jeszcze nie przybył.
Ja i pani Blare milczałyśmy. W oddali słychać było jedynie tykanie zegara, który jakże natrętnie informował nas o wybiciu północy.
Dla zabicia czasu przyglądałam się drobinkom kurzu latającym tu i ówdzie, widocznym w świetle księżyca. Spuściłam wzrok na podłogę. Gładkie drewno połyskiwało delikatnie. Było ono w stanie skusić każdego tancerza. Nawet takiego, który nie jest w stanie już tańczyć.
Jedyne i najważniejsze co mogę rzec o tym domu to to iż jest stworzony z pragnień i żądz.
Bo przecież to dom słynnego demona rangi wyższej. Pani Z. sama go zaprojektowała. Albo raczej stworzyła, jeśli można to tak określić.
Otóż dom powstał wyraźnie, jak naszkicowany ołówkiem na białej kartce w jej umyśle.
Po kilku nieskończenie długich minutach zjawiła się wreszcie moja Opiekunka. Szczerze nienawidziłam tego tytułu.
Gestem ręki kobieta zaprosiła mnie do swego gabinetu. Przekraczając próg podziwiałam piękny rzeźbiony biały sufit.
Wokół kryształowego żyrandolu wiły się wyrzeźbione winorośle najróżniejszej maści i wielkości. Wyglądało to tak jakby część tropikalnego lasu zawisła nad moją głową i zastygła na zawsze, spowita delikatnym białym całunem.
Oprócz zdobionego sufitu cały gabinet odznaczał się czymś niezwykłym. Podłogę z dębowego drewna pokrywał prawie na całej długości wiekowy perski dywan. Tkany zapewne ręcznie.
Przez dwa duże okna po prawej przeświecała delikatna poświata księżyca. O północy jest szczególnie piękny. A dziś mieliśmy pełnię. Pod oknami znajdowała się czerwono-szara wyściełana leżanka.
Zaświerzbiły mnie palce by dotknąć delikatnej tkaniny, jak się domyślałam, pochodzącej od elfów.
Po środku kwadratowego pokoju stało duże mahoniowe biurko, które było centralnym punktem całego pomieszczenia. Równe ułożenie każdego ołówka,każdego długopisu i każdej teczki było zaskakujące. Za biurkiem stał szeroki skórzany fotel oraz ogromny regał również z mahoniowego drewna.
Na półkach rozciągały się wszelkie możliwe księgi o demonach i innych, zdaniem ludzi, postaciach mitycznych. Od elfów, przez wampiry kończąc na faunach.
Znajdowały się tam również szklane słoje z bezcennymi artefaktami, które, jak się dowiedziałam, były przekazywane przez władców piekła od upadku samego Lucyfera. Co więc robiły tutaj?
Tu i ówdzie można było zauważyć białe pióra anielskie, kły wampirów wbite w deskę czy kępkę sierści wilkołaka. Były symbolem władzy jaką demony myślały, że mają nad innymi rasami.
Próbowałam zapamiętać wszystko jak najdokładniej, by móc później wypytać o wszystko Zheidę. Jednak przerwał mi donośny kobiecy głos:
- Witaj Maro. Wybacz mi, proszę, moje spóźnienie.
- Och, nic się nie stało...Opiekunko. - stałam tam, przed jej biurkiem, skołowana. Ta kobieta nigdy nie przepraszała.
- Ach, gdzie moje maniery? Dawidzie, czy byłbyś łaskaw przynieść dla panienki Mary krzesło, proszę?! -krzyknęła. Po chwili rozległo się szuranie, a następnie do gabinetu wszedł wysoki, żylasty chłopak o oliwkowej skórze. Włosy miał koloru piasku. W świetle księżyca tańczyły na nich srebrne refleksy. Ubrany był natomiast prosto, jak przystało na służbę.
Jednak to nie jego ubiór mnie zaintrygował. Kiedy mężczyzna - Dawid - obrócił ku mnie swoją twarz ujrzałam dwoje całkowicie zielonych oczu. Bez źrenic czy choćby powiek.
Czysty chryzopraz.*
Dawid przyglądał mi się dłuższą chwilę po czym rozchylił lekko usta, ukazując tym samym rząd ostrych jak brzytwa trójkątnych zębów. To zapewne miał być uśmiech.
Zaśmiałam się gardłowo ze swej głupoty. W rezydencji nie zatrudniano ludzi, chyba, że akurat goszczono tu kogoś kto lubił się z nimi zabawiać na najróżniejsze sposoby.
Albo dla krwi. Cóż, gusta są różne.
Dawid był pomniejszym demonem. Istnieją trzy rangi: demony pomniejsze, średnie oraz rangi wyższej. Te, pochodzące z samego dołu naszego łańcucha pokarmowego, często są wykorzystywane do prac domowych, lub, najróżniejszych zachcianek osób, które potrafią nad nimi zapanować. Są rozumne, ale mają słabą wolną wolę.
Jeśli w ogóle ją mają. To tylko legendy, albowiem żaden z pomniejszych demonów nie zbuntował się swojemu panu, przynajmniej otwarcie, od niepamiętnych czasów.
Opiekunka patrzyła na mnie z zaciekawieniem, zapewne usiłując odgadnąć z wyrazu mojej twarzy o czym to rozmyślam. Spojrzałam prosto w jej szare oczy i ze zdziwieniem stwierdziłam, że są zaskakująco młode. Kobieta była średniego wzrostu, z lekką nadwagą i rozczochranymi blond lokami, przetykanymi siwizną. Ubrana w proste szare spodnie i tego samego koloru żakiet, pod którym kryła się biała, zapinana koszula. Z pewnością owy strój ją postarzał. Nie wiedziałam jednak na co też może mi się przydać wiadomość, że ma mniej bądź więcej lat.
Kobieta obróciła w swych drobnych, poznaczonych bliznami dłoniach wielkie tomiszcze. Dopiero teraz zorientowałam się, że je trzyma.
- Czy wiesz co to jest? - zapytała głosem przepełnionym dumą - Czy masz jakiekolwiek pojęcie co to może być?
Spojrzałam na gruby tom oprawiony w brązową podniszczoną skórę. Emanował dziwną siłą. Tak, jakby w księdze znajdowały się odpowiedzi na wszystkie pytania.
- Owszem, w tej księdze znajdują się odpowiedzi na wszystkie możliwe pytania. - odczytała moje myśli kobieta - Bardzo dobrze.
Nie ucieszyłam się z pochwały, zamiast tego jednak beształam się za opuszczenie mentalnych barier otaczających mój umysł. Dzięki nim nikt nie był w stanie odczytać moich myśli.
- Ale nie przeciągajmy. Ta książka przyda nam się później. Na razie jednak... Dawidzie, pozwól proszę.
Po chwili dało się słyszeć kroki na wypastowanej podłodze, a następnie w drzwiach pokoju pojawił się ów chłopak. Jednak tym razem bez koszuli.
Na piersi miał wytatuowane skomplikowane runy, które, jak mi kiedyś wyjaśniła Zheida, wiążą go na stałe z tym domem i jego mieszkańcami. Wiem, że są niezwykle bolesne, i że żaden człowiek nie zniósłby takiego bólu. Jednak ciała naszej rasy są znacznie wytrzymalsze. W tej chwili nie wiedziałam czy to dobrze, czy też źle.
- Wzywałaś, pani? - zapytał chłopak cicho. Bał się.
- Tak, usiądź proszę, Dawidzie. - Wskazała leżankę. Gdy uczynił to o co poprosiła, skinęła na mnie - Maro, moja droga, podejdź tu.
Posłusznie stanęłam po jej prawicy.
Demon patrzył na mnie tak uporczywie jakby miał nadzieję, że przewierci mnie na wskroś. Przez dwa uderzenia serca patrzyliśmy sobie w oczy, czekając, aż przeciwnik spuści wzrok. Zmrużyłam oczy. Nie zamierzałam przegrać.
Aż podskoczyłam kiedy odezwała się kobieta wciąż stojąca obok:
- Dzisiaj nauczysz się przenikania do cudzego umysłu bez zgody właściciela oraz manipulacji uczuciami. To niezwykle trudna sztuka i wymaga wielu ćwiczeń. Nie oczekuj od siebie, że nauczysz się tego od razu. Ja - powiedziała z wyższością - potrzebowałam zaledwie trzech lekcji aby opanować tę umiejętność do perfekcji. A, jak zapewne wiesz, nic, poza perfekcją nie ma dla mnie znaczenia.
Ale do rzeczy. Dawid - skinęła na chłopca - jest tu po to żeby posłużyć nam za... królika doświadczalnego, że tak to ujmę.
Chłopak skrzywił się nieznacznie, nadal jednak milczał.
- Przejdźmy już do ćwiczenia. Maro połóż palce wskazujące na skroniach Dawida i zamknij oczy. Cały czas jednak słuchaj moich poleceń i pamiętać by pozostawić cząstkę twej świadomości nadal we własnym ciele. Rozumiesz?
Kiwnęłam głową.
- Dobrze. Teraz opuść mentalne blokady i postaraj się jak najsilniej naprzeć na umysł Dawida. Pamiętaj jednak, że on będzie się bronił najlepiej jak potrafi.
Zrobiłam to o co prosiła i naparłam na umysł znajdujący się w tym pokoju.
- Co ty wyrabiasz głupia dziewczyno?! Umysł Dawida, nie mój!
Jakby jej nie słysząc, nadal napierałam na bariery. Nie miałam pojęcia co właściwie robię, ale czułam, jak traci siły. Wtem usłyszałam w głowie mentalny pomruk. Prośbę kontaktu.
Osłabiło to moją koncentrację, jednak zezwoliłam na kontakt. Był to Dawid.
~ Dlaczego napierasz na jej bariery? - jego głos był głęboki i uprzejmy. To jednak nie powstrzymało ciarek od przejścia po moich plecach - Winnaś ćwiczyć na mnie, panienko.
~ To był przypadek, Dawidzie. Jednak patrząc jak traktuje ciebie i mnie uznałam, że przyda jej się lekcja pokory.
~ Nie tobie sądzić, pani, co jej się przyda, a co nie.
~ Być może, Dawidzie, być może. Jednak przyznasz chyba iż patrzenie na jej dzikie pląsy i krzyki jest zabawne. Mylę się? - zapytałam rozbawiona.
~ Nie powinienem...
~ Ależ tu nikt cię nie usłyszy, poza mną, rzecz jasna. - nie minęła chwila, a usłyszałam, poprzez nasze połączone umysły, szaleńczy chichot chłopaka.
Podczas gdy Julia wyprawiała szaleńcze harce po pokoju, wykrzykując obelgi na mój temat i próbując odeprzeć atak na swoją podświadomość, uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Może jednak znajdę sobie tu przyjaciela.
_____
*chryzopraz - przeświecający, soczyście zielony minerał. W tym wypadku chodzi o kolor (przyp. autorki)
ej <3 brawa za kreatywność ^^ dopiero II rozdział, a ja jestem pod rosnącym wrażeniem. sam pomysł na historię stworzenia Mary zasługuje na oklaski. poza tym piszesz bez błędów i dzięki temu nie kaleczysz wykonania.
OdpowiedzUsuńciekawią mnie kolejne propozycje na ukochanego, naszej dziecinki.
imć pan Azazel też nie był do końca fair, skoro uprowadził najdoskonalszy twór. coś czuję, że jednak będzie wojna...