Rozdział VI.
Wszystko co oczywiste
,,A ty idziesz w ślad za mną bez wiary
W łez potęgę i w oczu swych czary
Idziesz chwiejna, jak cień, co się tuła
Wynędzniała, na ból swój nieczuła"
- Bolesław Leśmian.
Riv usłyszał krzyk zanim jeszcze otworzył drzwi starego baru. Czym prędzej pobiegł tak dobrze znaną ścieżką do starej klapy w drewnianej podłodze, uchylił ją i skrzywił się od smrodu.
Z dołu dochodził okropny fetor, a Riv naprawdę nie miał pojęcia co Paul widzi w tej norze. Ale nie gusta były teraz ważne.
Znowu rozbrzmiał krzyk, Riv skoczył i wylądował na ugiętych nogach gotów do walki. Nie tego się jednak spodziewał.
Carolyn leżała skulona pod jedną ze ścian składziku. Nie ruszała się. Mara natomiast stała wyprostowana na środku pomieszczenia z wysuniętymi kłami. Syknęła na coś po jego prawej. Riv spojrzał na to nie odwracając głowy. To był jeden z ocalałych ludzi choć teraz ciężko go było nazwać człowiekiem.
Stwór cofał się ostrożnie, potykając się co rusz o kartonowe pudła. W pewnej chwili wywrócił jedno, a
przerażony zastygł bez ruchu.
One boją się wampirów. To oczywiste - pomyślał Riv - nie mogą nas zobaczyć, ale jeśli rozpoznają nas po dźwiękach...
Sam również obnażył kły i mruknął gardłowo.
Stwór rozglądał się zdezorientowany po czym poderwał się nagle, minął Riv'a, podbiegł pod klapę i wyskoczył przez nią zręcznie. Dało się słyszeć tupot gołych stóp na panelach. Riv, już spokojny, wiedząc, że stwora zaraz znajdzie Paul, podszedł do Carolyn i sprawdził czy oddycha, z ulgą stwierdził, że tak. Odwrócił się do Mary w samą porę by spojrzeć w jej jarzące się w półmroku oczy.
Przymknęła je po czym zapytała:
- Co tu robisz?
Chciało mu się śmiać, i śmiał się, szczerze.
- To coś o mało nie zabiło Lyn i ciebie, a ty pytasz tylko o to?
- Zauważyłeś już przecież na pewno, że nie jestem typem dziewczyny, która w podzięce za uratowanie swego marnego żywota daje ci w darze białą chustę - stwierdziła.
- No, mogłabyś dać. Nie pogardziłbym - odpadł grzecznie.
Mara pogrzebała w kieszeni dżinsów i wyciągnęła białą jednorazową, nieco wygniecioną chusteczkę higieniczną i podała mu. Wziął ją w dwa palce i prychnął.
- Dzięki.
- Nie ma za co - posłała mu promienny uśmiech - Gdzie Paul?
- Dlaczego nagle interesuje cię nasz Pan Wilkołak? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Interesuje mnie ponieważ chciałam go poprosić aby na przyszłość lepiej zabezpieczał swoje "miejsca pobytu" co zdecydowanie zmniejszyłoby prawdopodobieństwo spotkania czegoś takiego jak to przed chwilą.
- Skąd wiesz, że on tu mieszka?
Mara bez słowa wskazała ścianę za jego plecami. Było na niej wypisane różowym wyblakłym markerem "Rezydencja sir Paul'a. Wytrzyj buty".
- Hm. Pewnie był pijany - mruknął Riv.
- Hm. Pewnie zawsze jest - odburknęła Mara.
- Dlaczego jesteś taka zła?
- Nie jestem zła.
- Właśnie, że tak.
- Nie.
- Wybaczcie, że przerywam - odezwał się trzeci głos - ale naprawdę musimy coś wyjaśnić. Koniecznie.
Obie głowy zwróciły się w stronę Paul'a. Wyglądał o wiele lepiej. Jego postawa nie nosiła już śladów niedawno wypitego alkoholu. Spojrzał na nich przeciągle po czym uśmiechnął się z widocznym samozadowoleniem.
- Cieszę się, że zamilkłyście dzieci. A teraz, jeśli pozwolicie, porozmawiamy jak dorośli.
- Tak, pani przedszkolanko - rzucił Riv przesłodzonym tonem.
Wilkołak prychnął i zwrócił niebieskie oczy w kierunku Mary.
- Co tu się stało? Opowiedz wszystko od momentu naszego rozdzielenia się.
- Hm, po tym jak wy skręciliście w zaułek po motor Riv'a ja i Lyn dotarłyśmy tutaj bez większych przeszkód, zeszłyśmy na dół aż usłyszałyśmy dziwny dźwięk. Schowałyśmy się w tamtej wnęce - wskazała dłonią miejsce gdzie wciąż leżała ledwie oddychająca dziewczyna, żaden z chłopaków nie kwapił się żeby ją przenieść lub choć położyć w wygodniejszej pozycji - potem ten człowiek zszedł na dół i po jakimś czasie skoczył na Lyn. Resztę już znacie.
- To dziwne. Myślisz, że został nasłany? - zwrócił się Paul do Riv'a.
- Niewykluczone.
- Jak masz zamiar ją ukryć?
- Mieszkam tam. Przecież...
- Nie - Paul pokręcił głową - Trzeba ją ukryć.
- Ale jak moja szefowa się dowie...
- Nie dowie się.
Riv spojrzał na niego zdziwiony. Likantrop wyjął telefon, wystukał jakiś numer i odwrócił się do nich plecami.
Obie głowy zwróciły się w stronę Paul'a. Wyglądał o wiele lepiej. Jego postawa nie nosiła już śladów niedawno wypitego alkoholu. Spojrzał na nich przeciągle po czym uśmiechnął się z widocznym samozadowoleniem.
- Cieszę się, że zamilkłyście dzieci. A teraz, jeśli pozwolicie, porozmawiamy jak dorośli.
- Tak, pani przedszkolanko - rzucił Riv przesłodzonym tonem.
Wilkołak prychnął i zwrócił niebieskie oczy w kierunku Mary.
- Co tu się stało? Opowiedz wszystko od momentu naszego rozdzielenia się.
- Hm, po tym jak wy skręciliście w zaułek po motor Riv'a ja i Lyn dotarłyśmy tutaj bez większych przeszkód, zeszłyśmy na dół aż usłyszałyśmy dziwny dźwięk. Schowałyśmy się w tamtej wnęce - wskazała dłonią miejsce gdzie wciąż leżała ledwie oddychająca dziewczyna, żaden z chłopaków nie kwapił się żeby ją przenieść lub choć położyć w wygodniejszej pozycji - potem ten człowiek zszedł na dół i po jakimś czasie skoczył na Lyn. Resztę już znacie.
- To dziwne. Myślisz, że został nasłany? - zwrócił się Paul do Riv'a.
- Niewykluczone.
- Jak masz zamiar ją ukryć?
- Mieszkam tam. Przecież...
- Nie - Paul pokręcił głową - Trzeba ją ukryć.
- Ale jak moja szefowa się dowie...
- Nie dowie się.
Riv spojrzał na niego zdziwiony. Likantrop wyjął telefon, wystukał jakiś numer i odwrócił się do nich plecami.
***
Miałam aż nade wielką świadomość wszystkiego wokół. Czułam napięcie ciała Riv'a bez patrzenia na niego, słyszałam każde słowo Paul'a wypowiedziane do telefonu, mimo iż starał się mówić cicho, jego towarzyszami były wampiry, musiał zdawać sobie sprawę, że wszystko usłyszymy. Widziałam drobinki kurzu wirujące w świetle wpadającym przez klapę w suficie, słyszałam nierówny oddech dziewczyny za mną.
To było w pewnym sensie bolesne.
Paul właśnie skończył rozmawiać. Zamknął klapkę telefonu z trzaskiem, od którego aż podskoczyłam.
- Załatwiłem - oznajmił.
- Co dokładnie? - zapytałam.
- Wyjazd Zheidy. Nie będzie jej przez jakieś pięć dni. Jedziemy do Rezydencji.
- Aby choćby wjechać na podjazd trzeba mieć specjalne zezwolenie któregoś z zarządzających. W tym wypadku Zheidy lub jej ojca.
- Zadzwonimy więc do ojca.
- Naprawdę? Myślisz, że sam książkę piekieł lubi gdy wydzwania do niego jakiś marudny wilkołak? - zapytał Riv z przekąsem.
Paul znieruchomiał z otwartymi ustami. Ja i Riv zgodnie przewróciliśmy oczami.
Kiedy ocknął się, zapytał:
- Nie rozmawiamy o tej samej osobie, prawda?
- A znasz jakiegoś innego księcia piekieł niż stary dobry Azazel? - odpowiedziałam pytaniem.
- Nie - westchnął. - I co teraz?
- Nie ma innego sposobu. Jeśli Zheida wyjechała na pewno zabrała ze sobą Lidię, jedyną osobę, która poza Azazelem i jego córką, wpuściłaby ciebie.
Paul zaklął cicho. Zaczął niespokojnie przechadzać się po pokoju. Bez zatrzymywania się powiedział:
- Riv, jeśli spadnie jej choć jeden włos z głowy...
- Właściwie każdy przeciętny człowiek trafi około tysiąca włosów dziennie - na dowód strzepnął kilka z mojego ramienia - więc chyba widzisz, że to w pewnym sensie niewykonalne.
Likantrop rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Nie próbuj być zabawny w takiej chwili - Riv uniósł ręce w geście poddania, jednak krzywy uśmiech nie zniknął z jego twarzy - Wiesz, że przysięgałem ją chronić.
- Ach, to dlatego przywiozłeś mnie do tego klubu, prawda, wampirze?
Riv spojrzał na mnie bezrozumnie.
- Przywiozłeś mnie tu na spotkanie z Paul'em, a Carolyn miała mnie zaprowadzić to tej szopy - zatoczyła krąg wokół pomieszczenia - Jednak nie przewidzieliście obecności tamtej wróżbitki.
- Nie sądziłem, że się domyśli - mruknął Paul.
- Mówiłem ci, że nie jest głupia - Riv był zadowolony z tego co powiedział, jednak mój wzrok zmusił go do zamilknięcia.
- Komu przysięgałeś mnie chronić?
Obaj milczeli. Westchnęłam.
- Nieważne, wychodzę - skierowałam się do klapy w suficie, nie zatrzymywali mnie. Bez przeszkód wyszłam z baru i zaczęłam biec. Wysiłek fizyczny dawał mi niejaką radość. Przynosił spokój. Moje stopy ledwie dotykały ziemi, oddech był lekki i cichy, a ciało rozluźnione. Biegłam tak jakbym robiła to całe życie. A tak naprawdę był to dopiero trzeci raz. Pierwszy miał miejsce w Rezydencji kiedy odkryłam czym jestem i popędziłam po Nieskończonych Schodach aż na taras, z którego skoczyłam. Wtedy też po raz pierwszy spotkałam Riv'a. Drugi raz miał miejsce jeszcze dziś.
Oczami wyobraźni widziałam obłąkańczy uśmiech czerwonowłosej wróżbitki, czułam nóż Paul'a w dłoni, czułam zaciekawienie i wściekłość tłumu. Mój strach wzmógł się kiedy wróżbitka uniosła moją koszulkę i zrezygnowanie powiedziała:
- Ona ma pępek.
Chciałam ryknąć śmiechem, ale powstrzymałam się. Jak później wyjaśniła Lyn, legendy na mój temat zmieniają się z dnia na dzień. Niektóre choćby głoszą, że zrodzona jestem z czystego zła i dlatego też nie posiadam pępka, jak normalny człowiek, ponieważ nie zrodziłam się z matki.
Śmiałam się pod nosem nadal biegnąc. Nuciłam bliżej nieokreśloną melodię. I wtedy go zobaczyłam. Riv stał u wylotu zaułka i choć skrywał się w cieniu jego oczy koloru kremu jarzyły się, wpatrzone we mnie.
Zatrzymałam się. Zmrużył oczy tak, jakbym go poraziła.
- Jak masz zamiar wrócić do domu?
- Jeszcze nie wiem, będę kreatywna - kąciki jego ust drgnęły, zaraz jednak opadły z powrotem. Milczał jakby się zastanawiał nad odpowiedzią co było dość dziwne w jego przypadku. Zawsze mówił jak jakby pisał sobie te wszystkie teksty. Kiedy ostrożnie dobierał słowa należało być czujnym.
- Podwieźć cię? - zapytał w końcu. I tyle? Żadnego monologu dobrego lub złego gliny, który złapał nieletnią na ucieczce z potencjalnego miejsca zbrodni? Potencjalnego, ponieważ Lyn wciąż żyła. Nieletniej, ponieważ mój wygląd wskazuje siedemnaście ludzkich lat.
Ostentacyjnie rozejrzałam się wokół.
- Nie widzę innych chętnych więc czemu nie.
Nie byłam pewna, ale dostrzegłam ślad urazy w jego oczach.
- Jesteś zła dlatego, że zawiozłem cię na spotkanie z Paul'em, prawda? - nie odpowiedziałam, a on westchnął - Słuchaj, wiem, że nie chcesz być niczyją własnością i wyobrażam sobie co czujesz, ale Paul chce dobrze. Dla ciebie. Jest moim przyjacielem od lat i nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Ufam mu. I gdybym miał komuś cię powierzyć, to tylko jemu.
- On dla kogoś pracuje - stwierdziłam. Kiwnął głową po chwili wahania - Kto to?
Westchnął ponownie.
- Nie powiesz mi - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Milczał nadal - Tak myślałam.
Ruszyłam w jego stronę. Śledził mnie wzrokiem gdy go mijałam. Wtedy spostrzegłam krew na jego koszulce. Plama czerwieni przebiła się przez materiał, ale zdążyła wyschnąć. Bez słowa uniosłam brwi.
- To nic takiego. Nic mi nie będzie - nie słuchałam. Uniosłam koszulę lekko odsłaniając jego brzuch. Był gładki i blady z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, ale mnie to nie obchodziło. Szukałam stłuczeń, skaleczeń lub siniaków, czegokolwiek. Zastałam nieskazitelnie gładką skórę co wytrąciło mnie z równowagi. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę z szybkiego zdrowienia, ale coś wydawało mi się nie tak. Opuściłam materiał ignorując jego czujny wzrok. Odwróciłam się.
- Choć, wracajmy. Zmierzcha się - powiedziałam.
Ruszył za mną z opuszczoną głową, niczym skarcony szczeniak. Nadal czułam niepokój.
- Załatwiłem - oznajmił.
- Co dokładnie? - zapytałam.
- Wyjazd Zheidy. Nie będzie jej przez jakieś pięć dni. Jedziemy do Rezydencji.
- Aby choćby wjechać na podjazd trzeba mieć specjalne zezwolenie któregoś z zarządzających. W tym wypadku Zheidy lub jej ojca.
- Zadzwonimy więc do ojca.
- Naprawdę? Myślisz, że sam książkę piekieł lubi gdy wydzwania do niego jakiś marudny wilkołak? - zapytał Riv z przekąsem.
Paul znieruchomiał z otwartymi ustami. Ja i Riv zgodnie przewróciliśmy oczami.
Kiedy ocknął się, zapytał:
- Nie rozmawiamy o tej samej osobie, prawda?
- A znasz jakiegoś innego księcia piekieł niż stary dobry Azazel? - odpowiedziałam pytaniem.
- Nie - westchnął. - I co teraz?
- Nie ma innego sposobu. Jeśli Zheida wyjechała na pewno zabrała ze sobą Lidię, jedyną osobę, która poza Azazelem i jego córką, wpuściłaby ciebie.
Paul zaklął cicho. Zaczął niespokojnie przechadzać się po pokoju. Bez zatrzymywania się powiedział:
- Riv, jeśli spadnie jej choć jeden włos z głowy...
- Właściwie każdy przeciętny człowiek trafi około tysiąca włosów dziennie - na dowód strzepnął kilka z mojego ramienia - więc chyba widzisz, że to w pewnym sensie niewykonalne.
Likantrop rzucił mu wściekłe spojrzenie.
- Nie próbuj być zabawny w takiej chwili - Riv uniósł ręce w geście poddania, jednak krzywy uśmiech nie zniknął z jego twarzy - Wiesz, że przysięgałem ją chronić.
- Ach, to dlatego przywiozłeś mnie do tego klubu, prawda, wampirze?
Riv spojrzał na mnie bezrozumnie.
- Przywiozłeś mnie tu na spotkanie z Paul'em, a Carolyn miała mnie zaprowadzić to tej szopy - zatoczyła krąg wokół pomieszczenia - Jednak nie przewidzieliście obecności tamtej wróżbitki.
- Nie sądziłem, że się domyśli - mruknął Paul.
- Mówiłem ci, że nie jest głupia - Riv był zadowolony z tego co powiedział, jednak mój wzrok zmusił go do zamilknięcia.
- Komu przysięgałeś mnie chronić?
Obaj milczeli. Westchnęłam.
- Nieważne, wychodzę - skierowałam się do klapy w suficie, nie zatrzymywali mnie. Bez przeszkód wyszłam z baru i zaczęłam biec. Wysiłek fizyczny dawał mi niejaką radość. Przynosił spokój. Moje stopy ledwie dotykały ziemi, oddech był lekki i cichy, a ciało rozluźnione. Biegłam tak jakbym robiła to całe życie. A tak naprawdę był to dopiero trzeci raz. Pierwszy miał miejsce w Rezydencji kiedy odkryłam czym jestem i popędziłam po Nieskończonych Schodach aż na taras, z którego skoczyłam. Wtedy też po raz pierwszy spotkałam Riv'a. Drugi raz miał miejsce jeszcze dziś.
Oczami wyobraźni widziałam obłąkańczy uśmiech czerwonowłosej wróżbitki, czułam nóż Paul'a w dłoni, czułam zaciekawienie i wściekłość tłumu. Mój strach wzmógł się kiedy wróżbitka uniosła moją koszulkę i zrezygnowanie powiedziała:
- Ona ma pępek.
Chciałam ryknąć śmiechem, ale powstrzymałam się. Jak później wyjaśniła Lyn, legendy na mój temat zmieniają się z dnia na dzień. Niektóre choćby głoszą, że zrodzona jestem z czystego zła i dlatego też nie posiadam pępka, jak normalny człowiek, ponieważ nie zrodziłam się z matki.
Śmiałam się pod nosem nadal biegnąc. Nuciłam bliżej nieokreśloną melodię. I wtedy go zobaczyłam. Riv stał u wylotu zaułka i choć skrywał się w cieniu jego oczy koloru kremu jarzyły się, wpatrzone we mnie.
Zatrzymałam się. Zmrużył oczy tak, jakbym go poraziła.
- Jak masz zamiar wrócić do domu?
- Jeszcze nie wiem, będę kreatywna - kąciki jego ust drgnęły, zaraz jednak opadły z powrotem. Milczał jakby się zastanawiał nad odpowiedzią co było dość dziwne w jego przypadku. Zawsze mówił jak jakby pisał sobie te wszystkie teksty. Kiedy ostrożnie dobierał słowa należało być czujnym.
- Podwieźć cię? - zapytał w końcu. I tyle? Żadnego monologu dobrego lub złego gliny, który złapał nieletnią na ucieczce z potencjalnego miejsca zbrodni? Potencjalnego, ponieważ Lyn wciąż żyła. Nieletniej, ponieważ mój wygląd wskazuje siedemnaście ludzkich lat.
Ostentacyjnie rozejrzałam się wokół.
- Nie widzę innych chętnych więc czemu nie.
Nie byłam pewna, ale dostrzegłam ślad urazy w jego oczach.
- Jesteś zła dlatego, że zawiozłem cię na spotkanie z Paul'em, prawda? - nie odpowiedziałam, a on westchnął - Słuchaj, wiem, że nie chcesz być niczyją własnością i wyobrażam sobie co czujesz, ale Paul chce dobrze. Dla ciebie. Jest moim przyjacielem od lat i nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Ufam mu. I gdybym miał komuś cię powierzyć, to tylko jemu.
- On dla kogoś pracuje - stwierdziłam. Kiwnął głową po chwili wahania - Kto to?
Westchnął ponownie.
- Nie powiesz mi - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Milczał nadal - Tak myślałam.
Ruszyłam w jego stronę. Śledził mnie wzrokiem gdy go mijałam. Wtedy spostrzegłam krew na jego koszulce. Plama czerwieni przebiła się przez materiał, ale zdążyła wyschnąć. Bez słowa uniosłam brwi.
- To nic takiego. Nic mi nie będzie - nie słuchałam. Uniosłam koszulę lekko odsłaniając jego brzuch. Był gładki i blady z wyraźnie zarysowanymi mięśniami, ale mnie to nie obchodziło. Szukałam stłuczeń, skaleczeń lub siniaków, czegokolwiek. Zastałam nieskazitelnie gładką skórę co wytrąciło mnie z równowagi. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę z szybkiego zdrowienia, ale coś wydawało mi się nie tak. Opuściłam materiał ignorując jego czujny wzrok. Odwróciłam się.
- Choć, wracajmy. Zmierzcha się - powiedziałam.
Ruszył za mną z opuszczoną głową, niczym skarcony szczeniak. Nadal czułam niepokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz